Innsbruck, 20.12.2029 r.
Postawiła znicz na marmurowej płycie pomnika, strzepała śnieg z ławeczki i usiadła na niej. Wpatrywała się w zdjęcie przyjaciółki, czując piekące łzy pod powiekami.
- Bardzo za nią tęsknisz? - usłyszała cichy szept swojej córki, która usiadła obok niej.
Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko smutno i objęła Charlotte ramieniem.
Innsbruck, 20.12.2014 r.
Zaparkowałam samochód przy bocznej bramie cmentarza i skierowałam się w kierunku niewielkiej grupki ludzi, wśród których ujrzałam kilka osób z rodziny Lisy. Ceremonia już trwała, jednak najpierw problemy na londyńskim lotnisku, a potem korek spowodowany wypadkiem na drodze kilka kilometrów przed Jenbach, uniemożliwiły mi przybycie na czas. Spojrzałam na Lisę, była silna, nie płakała, wydawało mi się nawet, że na jej twarzy błysnął cień uśmiechu. Wank dzielnie dodawał jej otuchy. Podczas Turnieju Czterech Skoczni blondynka wyraźnie wpadła mu w oko, a dalej już wszystko samo się potoczyło. Dobrze, że chociaż dla nich ten czas był szczęśliwy... Przy drugim boku Lisy stał Manuel. Ubrany w czarny płaszcz, nieco zgarbiony, wydawał się wyraźnie przybity. Czułam się źle, patrząc na niego. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że to moja wina. Ale wtedy, te kilka miesięcy temu, nie potrafiłam przemóc się, aby znowu mu zaufać. Wszystko, co się wydarzyło w przeciągu tych kilku dni, ponownie rozdrapało stare rany. Myślałam, że przyjmując posadę w Londynie, będę potrafiła znowu o nim zapomnieć, tak, jak to już kiedyś mi się udało. Ale ciągle go kochałam i chyba kocham nadal. Mimo że w Londynie czekała mnie ciekawa przyszłość, nie czułam się tam dobrze. Cały czas myślałam tylko o nim. I mogłabym wyjechać nawet na drugi koniec świat, ale to i tak niczego by nie zmieniło. Czułam, że muszę z nim porozmawiać, bo będąc ciągle w takim położeniu zaczynałam się dusić, jednak bałam się... Tak cholernie się bałam...
Biała trumna z ciałem małego Matthäusa została powoli opuszczona do wykopanego grobu. Andreas mocniej przytulił Lis. Ludzie podchodzili do blondynki, składając wyrazy współczucia. Kiedy przy grobie została jedynie Lisa z Andreasem i Manuelem i ja zdecydowałam się podejść bliżej. Położyłam białą różę przy stercie innych kwiatów i zniczy i nic nie mówiąc, przytuliłam do siebie Lis. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarłam i nadal tonęłyśmy we wzajemnym uścisku. Andreas uśmiechnął się do mnie blado. W jego oczach widać było, że był przytłoczony odejściem Matthäusa, ale zgrywał silnego.
- Dziękuję, że przyjechałaś - szepnęła mi na ucho Lisa.
Spojrzałam na Manuela. Nic nie mówił, tylko patrzył. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie oczy były przepełnione ogromnym bólem i żalem
Strach tak bardzo ściskał moje gardło, że nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Stchórzyłam...
- Widzimy się w Monachium - powiedziałam niepewnie do Lisy i Andreasa i uciekłam z tego cmentarza. Szybko wsiadłam do samochodu i mimo napływających do oczu łez, ruszyłam w drogę powrotną do stolicy Bawarii.
Droga minęła mi szybko i bez żadnych utrudnień. Zaparkowałam samochód przed blokiem i ruszyłam do mieszkania. Sophie karmiła właśnie małą Charlotte, kiedy weszłam.
- I jak? - zapytała. Wzruszyłam tylko ramionami. Zdjęłam buty i płaszcz i usiadłam na kanapie. - Nie rozmawiałaś z nim, prawda?
- Nie... - szepnęłam, na co Sophie tylko westchnęła.
- A jak Lisa?
- Jest silna. Andreas ją wspiera.
- Kto by się spodziewał, że w ciągu tych kilku miesięcy tak wydorośleje?
- No właśnie... Idę się położyć - oznajmiłam. - Jutro twój wielki dzień malutka - wysiliłam się na uśmiech w kierunku Charlotte i pocałowałam ją w czółko.
* * *
Odłożyła małą blondyneczkę do łóżeczka i sięgnęła po telefon. Bez problemu odszukała w kontaktach numer Austriaczki. Wybrała go i czekała aż odbierze.
- Halo? - usłyszała po drugiej stronie.
- Cześć... Tu Sophie Zeilinger.
- Poznaję. Coś się stało z Alice?
- Nie... Chociaż w sumie...
- O matko! Już jadę! - wystraszyła się Lisa..
- Nic się nie stało - zapewniła Sophie. - Chodzi o Alice i Manuela... Nie mogę patrzeć na to, jak się nawzajem ranią. Musisz mi pomóc.
- Co miałabym zrobić?
- Porozmawiaj z nim, a ja porozmawiam z Alice. Chciała mu dzisiaj wszystko wyjaśnić, pogadać z nim, ale tego nie zrobiła. Wiem, że jeśli im nie pomożemy, to nigdy się ze sobą nie dogadają.
- Zmobilizuję jakoś Manuela. Ewentualnie przywiozę go siłą do Monachium.
- Dzięki za pomoc... I przyjmij moje najszczersze wyrazy współczucia.
- Dzięki - szepnęła smutno. - Do widzenia.
- Na razie - powiedziała i rozłączyła się.
Schowała telefon do kieszeni i zajrzała do pokoju, gdzie spała Alice.
* * *
Zapukała do drzwi... Zero odzewu. Nacisnęła klamkę. Drzwi okazały się być otwarte, więc bez problemu weszła do jego mieszkania. Siedział na podłodze w salonie oparty o sofę. Podeszła do okna i rozsunęła ciemne zasłony.
- Dlaczego tak tu siedzisz? - zapytała.
- A co niby mam robić? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nawet na nią nie spoglądając.
- Siedząc w tym cholernym pokoju i umartwiając się nad swoim popapraniem, nie odzyskasz jej! - podniosła głos, wyraźnie zirytowana postawą bruneta.
- Powinnaś się teraz zająć sobą, nie mną - powiedział ciągle na nią nie patrząc.
- Odkąd tylko Matthäus się urodził, byłam przygotowana na jego śmierć. Może nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Nie mogłam mu już pomóc. Zrobiłam wszystko, co tylko się dało. A ty? Możesz wszystko zmienić, wszystko naprawić, a siedzisz tutaj i gapisz się wyłącznie na tą pieprzoną ścianę.
- Ona i tak nie chce ze mną rozmawiać. Gdyby chciała, to by to zrobiła na cmentarzu.
- Manuel, jaki ty jesteś pojebany!
- Dzięki - fuknął, ale przynajmniej zaszczycił ją jednym oburzonym spojrzeniem.
- Ty nawaliłeś, a ona ma cię przepraszać i co niby jeszcze? Wyjaśniłeś jej chociaż to, co miało miejsce podczas Turnieju Czterech Skoczni?
- Dobrze wiesz...
- Tak... Wyjechała do Londynu, bla, bla, bla. Do cholery! Jesteś facetem czy nie?! Raz ją straciłeś i to niestety z mojej winy, ale teraz walcz! Jakby ci na niej zależało, to byś nie siedział tutaj i nie umywał rąk.
- Jesteś niesprawiedliwa! - podniósł głos.
- Ja jestem niesprawiedliwa?! Ty jesteś głupi! Ba! Gorzej niż głupi!
- Nienawidzę cię, Scheirich! - krzyknął, pośpiesznie wstając z podłogi.
- Też cię kocham, Fettner - zawołała wesoło.
- Klucze leżą na blacie w kuchni. Zamknij za sobą! - oznajmił, zabrał kurtkę i wybiegł z mieszkania. Podniosła leżące na podłodze zdjęcie Alice i odłożyła je na stolik. Skierowała swoje kroki do kuchni, gdy do mieszkania wpadł zdyszany Manuel. - Adres... - wysapał. - Nie mam jej adresu...
- Co ty byś beze mnie zrobił? - westchnęła. - Jedź ostrożnie, a adres wyślę ci sms'em.
Ucałował ją w obydwa policzki i ponownie wybiegł z mieszkania.
Wyjęła telefon i wybrała numer Niemca.
- Hej, Andi. Mógłbyś mi podać adres Alice i Sophie?
* * *
- Już nie śpisz? - zapytała Sophie, kiedy weszłam do kuchni. - Zdrzemnęłam się tylko chwilę. Znowu mi się śnił... Nie radzę sobie z tym wszystkim, Sophie. Nie potrafię już bez niego funkcjonować.
Oparłam głowę o stół i zaczęłam łkać. Wszystko tak bardzo mnie przytłoczyło. Nie sądziłam, że znów nie będę mogła bez niego żyć. Samotność miałam przecież opanowaną do perfekcji. Te kilka dni tak bardzo to zmieniły... Każde jego spojrzenie, każdy jego uśmiech, każdy dotyk, każdy pocałunek...
- Jeszcze nic nie jest stracone, Ally - powiedziała Sophie, kucając obok mnie. - Jeszcze wszystko możesz zmienić. Innsbruck nie leży przecież na drugim końcu świata.
- Na pewno nie będzie chciał mnie widzieć - odparłam zrezygnowana.
- Kocha cię, głuptasku. Nie wiesz nawet, ile razy dzwonił do mnie podczas twojego pobytu w Londynie. Próbował też przez Andiego i Severina.
- Próbował, dzwonił... Kiedyś. Teraz już mu na tym nie zależy najwyraźniej.
- Oczywiście, że mu zależy. Ale jego ta sytuacja przytłacza równie jak ciebie.
- Czyli co ja mam teraz zrobić?
- Przede wszystkim nie odpuszczaj, walcz - poradziła. - Przebierz się, zrób na bóstwo i ruszaj do tyrolskiej stolicy! - powiedziała radośnie.
- Tak się cieszę, że cię mam - przytuliłam ją mocno i pobiegłam się przebrać.
Doprowadziłam się do stanu używalności i byłam gotowa ruszyć od Innsbrucka.
- Charlotte ma najlepszą mamę na świecie - zaśmiałam się, spoglądając na umorusaną jakąś kaszką małą blondyneczkę.
- I oczywiście najlepszą matkę chrzestną - odparła Sophie, puszczając "oczko" w moją stronę i powróciła do wycierania córeczki.
- Cześć, dziewczyny! - w korytarzu rozległ się radosny głos Severina. Przytaszczył jakieś pudło, które odłożył przy wieszaku, cmoknął mnie przelotnie w policzek i podszedł do Charlotte. Odkąd mała pojawiła się na świecie, stał się strasznie opiekuńczy. Każdą wolną chwilę spędzał z blondynkami.
- Będę się już zbierać - oznajmiłam.
- Odprowadzę cię - zaoferowała Sophie i razem zeszłyśmy na parking.
- Jak to z wami naprawdę jest?
- Nie wiem, Ally. Sev się stara, ale nie umiem określić naszej relacji.
- Będzie dobrze, zobaczysz - powiedziałam i wsiadłam do samochodu. Uchyliłam jeszcze szybę i zwróciłam się do Sophie. - Wierzysz w prawdziwą miłość? Taką od pierwszego wejrzenia i na całe życie?
- Tak, chyba tak... - odpowiedziała, uśmiechając się blado. - Uważaj na siebie.
* * *
Przed chwilą przekroczył niemiecko-austriacką granicę. I chociaż chwilami zdarzało mu się nacisnąć mocniej pedał gazu, czym narażał się na zatrzymanie przez policję, nie zwracał na to większej uwagi. W tej chwili liczyła się tylko Alice. Stracił tyle czasu. Najpierw nie mógł się zebrać, aby odnaleźć ją w Londynie, a dzisiaj nie dał rady porozmawiać z nią na cmentarzu. Lisa miała rację, powinien walczyć o miłość brunetki. Sam dobrze to wiedział już od pierwszego dnia, kiedy ją poznał kilka lat temu.
Na zewnątrz zaczęło się powoli ściemniać, ale jego serce było wypełnione światłem i nadzieją na happy end.
* * *
Minęłam właśnie Rosenheim. Było już po zmroku, zaczął padać śnieg i pojawiła się mgła, więc nie mogłam przyspieszyć. Tak bardzo chciałam być już w Innsbrucku... Gdybym tylko nie stchórzyła rano... Miałam sobie za złe, że tak szybko uciekłam. Miałam sobie za złe, że tak szybko się poddałam dzisiaj, w styczniu, kilka lat temu...
Obtarłam dłonią łzy wypływające z oczu i skupiłam się na drodze.
Zima na całego zawitała do Niemiec. Pogoda z minuty na minutę się pogarszała. Włączyłam radio z nadzieją, że trafię na jakąś prognozę pogody. Na jednym kanale jakiś cukiernik podawał przepis na świąteczne ciasteczka. Spróbowałam znaleźć inną stację, ale odpuściłam, kiedy zauważyłam, że samochód przede mną wpadł w poślizg i uderzył w pojazd jadący drugim pasem. Szybko zjechałam na pobocze i wybiegłam z samochodu. Czarne audi na austriackich rejestracjach "zawiesiło się" na przydrożnej barierce. Drugie auto osunęło się na pobocze, a pasażer wyszedł z niego o własnych siłach. Podbiegłam do wozu na austriackich numerach i zamarłam. Natychmiast otworzyłam drzwi i odpięłam mu pas.
- Słyszysz mnie, Manuel?! - niemal krzyknęłam, podnosząc delikatnie głowę bruneta.
- Alice... - wyszeptał. Miał rozcięty łuk brwiowy, a po jego policzku spływała krew. - Chyba uderzyłem głową o szybę.
- Nie ruszaj się, zaraz przyjedzie pogotowie.
- Muszę ci coś powiedzieć...
- Potem, jeszcze będzie na to czas.
- Nie mogę czekać... Kocham cię i nie chcę już żyć bez ciebie. Błagam, daj nam szansę - wyszeptał, patrząc mi w oczy.
- Jechałam do Innsbrucka, żeby wyznać ci to samo - uśmiechnęłam się do niego, pochyliłam się nad nim i pocałowałam go delikatnie. Byłam szczęśliwa, Manuel także, co idealnie widziałam w jego brązowych oczach. Jednak ten rozkoszny widok przerwał mi przeraźliwy dźwięk klaksonu jakiejś ciężarówki. Potem był tylko huk i poczułam jak moje ciało z łoskotem przelatuje przez przednią szybę samochodu Manuela i usuwa się bezwładnie po ośnieżonej skarpie. A potem nie czułam już nic. Nie słyszałam syren pogotowia. Nie słyszałam krzyku Sophie, pochylonej nad moim zimnym ciałem złożonym w czarnym worku.
* * *
Innsbruck, 20.12.2029 r.
- To ja was zostawię - powiedziała Charlotte i skierowała kroki w kierunku ojca i brata, który gawędził z wujkiem Andreasem i jego ośmioletnią córeczką.
- Nie mogę uwierzyć, że to już piętnaście lat - westchnęła szatynka, kładąc kwiaty na pomniku i usiadła obok Sophie. - Brakuje mi ich.
- Nadal mam wrażenie, że to moja wina, Lisa - wyznała Niemka, ciągle wpatrując się w dwa czarno-białe zdjęcia na płycie.
- To nie jest niczyja wina. Tak chciał Bóg. Nie mogli być szczęśliwi tutaj, to chociaż mogą być tam gdzieś na górze, gdzie już nikt im nie przeszkodzi - powiedziała, obejmując Sophie ramieniem.
Los bywa przewrotny. Nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli, aby było. Czasem dochodzimy do wielu wniosków zbyt późno, a czasem brakuje nam po prostu szczęścia.
I tak było w przypadku Alice i Manuela. Pokochali się od pierwszego spotkania, kochali się przez wszystkie dni, które przyszło im spędzić razem i wszystkie, które spędzili osobno.
Bo miłość, pomimo, że próbowali się jej pozbyć na wiele możliwych sposobów, tak łatwo nie odeszła od ich drzwi.
________________________________________________________
No i tak moje kochane dobrnęłyśmy do końca.
Oczywiście (jak to ja) mam wiele uwag i zastrzeżeń do tego, co powyżej,
ale nie chciałam dłużej wystawiać Waszej (i swojej) cierpliwości na próbę
i opublikowałam epilog.
Jestem debiutantką, jeśli chodzi o zakończenie, więc miałam wiele obaw.
Ciężko było mi ubrać w odpowiednie słowa to, co miałam w głowie.
Epilogu było kilka wersji, aż pewnego wieczoru (a może jednak nocy :P)
takie coś wpadło mi do głowy.
Podsumowując...
Bardzo, bardzo, baaardzo dziękuję Wam za ogromną cierpliwość względem mnie,
a przede wszystkim za każde słowo pozostawione w komentarzu.
I chociaż moja przygoda z Manuelem i Alice się kończy,
oczywiście mojego blogowego życia nie porzucam.
Co to, to nie! :D
Już chyba jesteście przyzwyczajone do moich pomysłów (zwłaszcza tych głupich :P),
dlatego zapraszam Was na coś nowego, coś, podkreślam, przejściowego i szybkiego,
coś dla fanek siatkówki i pewnego bruneta z nieziemskim uśmiechem :D
Jeszcze raz dziękuję!
Buziaki! :*