sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 1: "Jesteś silna, dasz radę! Rozumiesz? Dasz radę!"


Monachium, 26.12.2013 r.

Mieszkanie było puste. Sophie nie wróciła jeszcze od rodziców, o czym świadczył pozostawiony przeze mnie prezent dla niej. Zostawiłam torbę w swoim pokoju i podążyłam do kuchni zrobić herbatę. Usiadłam z parującym kubkiem na kanapie i włączyłam telewizor. "Kevin sam w Nowym Jorku". Oglądałam to już kiedyś, ale nie chciało mi się szukać niczego innego. Nie mogłam się nie roześmiać, kiedy po raz kolejny Marv obrywał cegłą. Po chwili zgrzytnął zamek w drzwiach, a do przedpokoju weszła Sophie.
- Jak dobrze, że jesteś Alice! - krzyknęła podekscytowana, wbiegając do salonu.
- Ja też się cieszę, że cię widzę. - odpowiedziałam, po czym podeszłam do stołu po prezent - To dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Odpakowała powoli prezent.
- Płyta The Neighbourhood... Mówiłam ci już, że cię kocham? 
- Mam coś jeszcze. 
- Czapka żaba? - zapytała zdziwiona, kiedy ujrzała kolejny prezent - Zawsze o takiej marzyłam... jak miałam siedem lat! Dziękuje, będzie mi ciepło w uszy podczas konkursów. - powiedziała i mocno mnie uścisnęła.
- Na urodziny dostaniesz ogromne zdjęcie Jesse Rutherforda. 
- Będę pamiętać! - zaśmiała się - Teraz ja! Proszę.
Odpakowałam prezent. Książka. "Sven Hannawald. Triumf. Upadek. Powrót do życia"
- Czytałam i jest świetna. Tobie też powinna się spodobać.
- Na pewno. Dziękuję.
- Ale to nie koniec! Mam dla ciebie niespodziankę! - zawołała wesoło i pobiegła do swojego pokoju. 
- Nie umówię się z żadnym twoim kolegą! Tak samo mówiłaś jak chciałaś, żebym spotkała się z Klausem. Zapomnij!
- Ale chyba nie było tak źle, co? - zapytała, ponownie wchodząc do pokoju.
- Nie było źle, było koszmarnie! Ten koleś to jakiś chory maminsynek, nie wspomnę o tym, że to ja musiałam płacić za kino i kolację.
- Ok... głupio wyszło, ale z Christianem było całkiem nieźle?
- Było super przez te cztery miesiące, dopóki jego narzeczona nie wróciła ze Stanów.
- A Alex, Johan, Simon, Lukas?
- Johan okazał się gejem, zresztą poleciał na Simona, kiedy spotkaliśmy go przypadkiem w barze. Nawet nie chcę pytać skąd ty wzięłaś tego Lukasa. Alex...  nie wiem, dlaczego nic z tego nie wyszło, jakoś tak po prostu.
- Nie wygląda to za ciekawie...
- Nie zapominajmy o Tobiasu i... - przerwała mi.
- Wystarczy. Przepraszam, przepraszam, przepraszam... Ale do rzeczy. Otwórz to. - poleciła, wręczając mi małe pudełeczko.
- Mam się bać?
- Otwórz, proszę.
Moim oczom ukazały się cztery bilety... Cztery... Na każdy konkurs Turnieju Czterech Skoczni.
- Sophie... Ja... Ja nie mogę. Mam dużo tłumaczenia, sama rozumiesz...
- Przecież wiem, że nie masz żadnych tekstów do tłumaczenia. Proszę cię Alice, to dla mnie ważne. Spędzamy ze sobą tak mało czasu, to dobra okazja, aby pobyć razem. Tak bardzo chcę, żebyś poznała mój nowy świat.
- Wiesz, że bardzo bym chciała, ale ja... Ja nie potrafię Sophie...
Tak nagle powróciła do mnie sytuacja sprzed kilku lat... Powrócił on.
- Minęło tyle lat, jesteście innymi ludźmi, musisz stawić czoła przeszłości. Jesteś silna, dasz radę! Rozumiesz? Dasz radę! - przytuliła mnie mocno. Pokiwałam twierdząco głową. Miała rację, miała stuprocentową rację, dam radę. - A teraz idziemy spać, bo jutro od rana czeka nas pakowanie.



Następnego dnia...

Przeciągnęłam się leniwie na łóżku. Z kuchni dało się słyszeć śpiew Sophie.  Spojrzałam na zegarek stojący na biurku. 6.30... 6.30?! Czy ona oszalała?  Wstałam powoli, założyłam szlafrok i wyszłam z pokoju.
- No wreszcie śpiochu!
- Czy ty się źle czujesz? Jest 6.30. - powiedziałam i usiadłam przy stole, podpierając jedną ręką głowę.
- Zapomniałaś, że wyjeżdżamy? Przecież jeszcze trzeba się spakować.
- Oczywiście, że nie zapomniałam. Zdążę się spakować, nie musiałaś mnie budzić w środku nocy.
- Nie marudź Ally, tylko idź się ogarnij. 
- Alice, mam na imię Alice! - wypowiedziałam przez zaciśnięte zęby i udałam się do łazienki.

Wpatrywałam się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Ciepła woda spływała po moim ciele. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Przed oczami miałam sceny sprzed ośmiu lat. Jeden moment i straciłam wszystko. Straciłam wiarę w miłość.

Sophie siedziała przy stole, pijąc kawę. Usiadłam obok i także wzięłam łyk napoju.
- Boję się... - zaczęłam - Boję się, że przeszłość wróci i znowu sobie nie poradzę. Ja... Nie dam rady Sophie. Przepraszam.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić. Jesteś silna Ally i udowodnisz to temu dupkowi. Musisz w to uwierzyć.
- Obyś się nie myliła... To w takim razie pomóż mi się spakować.


- To chyba wszystko. Jeszcze kosmetyczka i jestem gotowa. - powiedziałam zadowolona, dopinając zamek w walizce. 
- Ty rzeczywiście zwariowałaś! Czy ty się wybierasz na weekend do Oberaudorfu czy na Turniej Czterech Skoczni? - zapytała rozwścieczona.
- Ale co jest nie tak?
- Wszystko jest nie tak! No chyba, że ci pasuje chodzenie ciągle w tych samych ubraniach.
- To co w takim razie proponujesz?
- Po pierwsze - idziesz po dużą walizkę.
- Tak jest kapitanie! - zasalutowałam.
Po chwili wróciłam z większą walizką.
- Po drugie - spakuj się co najmniej jak na dwutygodniowy wyjazd.
- Teraz to chyba ty zwariowałaś! Co ty znowu kombinujesz?
- Nic nie kombinuję, Turniej Czterech Skoczni trochę trwa, nigdy nie wiesz, ile ubrań ci się przyda.
W sumie miała rację, nigdy nie wiadomo, co się może przydać. Upchnęłyśmy wszystko w walizce i już myślałam, że to koniec, kiedy nagle Sophie sobie coś przypomniała.
- Jeszcze sukienka!
- Sukienka?! Jaka sukienka?! Po co mi sukienka?!
- Tak się pytasz, jakbyś nie wiedziała, co to sukienka.
- Przecież wiem, co to sukienka, tylko po co mi ona na zawodach skoków narciarskich?
- A nie wiesz sierotko, że w międzyczasie jest sylwester?
- I co z tego, że sylwester?
- No trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam z tobą! Co roku  jest impreza, to i w tym będzie. W piżamie chyba nie pójdziesz... - wygłosiła swój monolog, po czym podeszła do szafy i zaczęła poszukiwać odpowiedniego stroju. - Ta za oficjalna, ta się nie nadaje, ta to na pewno się nie nadaje! Ta jest fajna... Jednak nie, też się nie nadaje, ale ta... Tak jest idealna!
- O nie... - jęknęłam cicho.
Sophie natknęła się na krótką czarną koronkową sukienkę prezentującą odkryte plecy. Kupiłam ją kiedyś, po długich namowach Emilie, ale nie miałam okazji jej wcześniej założyć.
- Musisz ją zabrać, nie ma żadnego ale!
- Nigdy w życiu.
- W takim razie - spojrzała na zegarek - idziemy na zakupy!
- No dobrze, zabiorę tą sukienkę. - powiedziałam zrezygnowana.
- Nie zapomnij o butach. - przypomniała i klasnęła podekscytowana w dłonie.


- Na pewno tutaj się z nimi umówiłaś? - zapytałam Sophie. Stałyśmy na przystanku koło naszego osiedla i czekałyśmy na spóźniających się skoczków. 
- Tak, mam nadzieję, że nie za... Są! 
Zza zakrętu wyłonił się biały bus z kolorowymi logami sponsorów niemieckiej kadry. Ostatni moment na ucieczkę... Jeszcze zdążę zwiać. Spokojnie... Oddychaj Alice. Nie mogę... Uciekam! I zrobiłabym to, gdyby nie Sophie, która chwyciła mnie za rękę.
- To będzie wspaniały czas, uwierz mi. - rzekła pogodnie.
Kierowca pomógł nam zapakować nasze bagaże i wsiadłyśmy do środka. Pierwsze, co zobaczyłam to banda facetów, całkiem przystojnych facetów. Czyżbym umarła i poszła do raju?
- Chłopaki to jest moja przyjaciółka Alice, a to jest Severin, Andreas Wellinger, Andreas Wank, Michael, Daniel, Markus i Marinus. Resztę poznasz na miejscu. - przedstawiła nas sobie, po czym usiadła obok Severina... Severina?! A co to za maślane oczka?! Oj Sophie! I nic nie mówiłaś? Nieładnie tak! Oj nieładnie! 
Skoro przyjaciółka mnie zostawiła, to muszę radzić sobie sama. Dasz radę Alice! To tylko kilku facetów... Kilku przystojnych, wysportowanych facetów.
- Czym się zajmujesz Alice? - zapytał roześmiany Wank.
- Skończyłam filologię angielską i zajmuje się tłumaczeniem tekstów, czasami trafi się jakaś książka albo coś. - odpowiedziałam i sama się zdziwiłam jak łatwo mi poszło. Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu Kraus.
- Czy my się skądś nie znamy? 
- Zamknij się Marinus! I tak ci się nie uda żadnej na ten tekst poderwać. - zaśmiał się Wank, a zaraz za nim pozostali skoczkowie. 
- Nie wtrącaj się Andi! Trzymaj się lepiej tej swojej Martiny.
- Rzuciła mnie. - powiedział zrozpaczony, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Zwróciłam się do Krausa.
- Nie widzieliśmy się przypadkiem w Oberaudorfie przedwczoraj?
- No tak! Ty jesteś córką moich sąsiadów. Pan Michael i Pani Margarethe to twoi rodzice?
- Bingo! 
Pozostałe dwie godziny podróży przegadałam z Marinusem. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, nie tylko o nim samym.

Bus zatrzymał się przed nowoczesnym hotelem. Zabrałam swoje rzeczy i razem z pozostałymi udałam się do wnętrza budynku. Hol był bardzo jasny i przestronny. Mieściła się w nim recepcja, a naprzeciw niej kilka foteli i duży kominek. Podczas oczekiwania na klucze do pokoi poznałam resztę skoczków i członków sztabu. Słowo daję, w uśmiechu Richarda można się zakochać od pierwszego wejrzenia!
Zostałyśmy przydzielone z Sophie do pokoju 211. Pojechałyśmy windą na piętro numer sześć i udałyśmy się do naszego pokoju. Był urządzony bardzo przytulnie. Narzuty na łóżku w ciepłym brązowym kolorze idealnie komponowały się z brzoskwiniowymi ścianami. Całość świetnie dopełniały wiszące obrazy ilustrujące góry.
- Muszę teraz na sekundkę wyjść, ale jak wrócę to gdzieś wyjdziemy. Trzymaj się Ally. 
Sophie czekało spotkanie ze sztabem i skoczkami. W końcu asystentka trenera ma sporo obowiązków. 
Zdjęłam kurtkę i buty i położyłam się na jednym z łóżek.




Oberstdorf, 28.12.2013 r.

Powoli otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Był pusty. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. 13.20?! Jakim cudem ja tak długo spałam?! Odszukałam telefon w torebce i wybrałam numer przyjaciółki. 
- Witaj śpiochu. - przywitała się pogodnie.
- Dlaczego mnie nie obudziłaś?
- Spałaś tak słodko, nie chciałam cię budzić. - zaśmiała się. - Jesteśmy już na skoczni. Zbieraj się, bo znając twoje tempo nie dojdziesz tutaj do kwalifikacji. Zostawiłam ci przepustkę na skocznię na stoliku.
- Zdążę, nie martw się. Dzięki.
Rozłączyłam się i poszłam pod prysznic. Szybko się uwinęłam, ubrałam się, zrobiłam delikatny makijaż i byłam gotowa do wyjścia. Zabrałam jeszcze aparat i przepustkę i wyszłam. 
Recepcjonista wskazał mi drogę na skocznię.
Szłam powoli chłonąc nikłe promienie słońca. Dzień był ciepły, przez co i ja czułam się lepiej. Zerknęłam na telefon. 14.50. Kiszki grały mi marsza, więc wstąpiłam do pobliskiej restauracji, aby coś zjeść. 
Na teren skoczni dotarłam o 15.30. Gdzie teraz się udać? Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Sophie.
- Słucham?
- Sophie! Przyjaciółko najdroższa! Oświeć mnie, gdzie mam się udać?
- A gdzie jesteś?
- Przed wejściem na teren skoczni.
- Idź w stronę szatni skoczków, będę tam na ciebie czekać, do zobaczenia.
- Pa.

Rozłączyłam się i ruszyłam przed siebie. Na trybunach roiło się od kibiców z czarno-czerwono-żółtymi flagami. Podążałam dalej w kierunku szatni, rozglądając się na prawo i lewo w poszukiwaniu przyjaciółki. Moim oczom ukazał się w oddali Marinus i już miałam go zawołać, kiedy usłyszałam głos, ten głos.

- Dzień dobry Alice.







____________________________________________________

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, wybaczcie.

Z okazji Świąt życzę Wam wszystkiego, co najlepsze, zdrowia, uśmiechu na twarzy, 
sukcesów i wszystkiego o czym tylko marzycie. 








piątek, 11 kwietnia 2014

Prolog: "Nikt nie będzie robił idiotki z Alice Weißenberg!"



Innsbruck, 28.03.2004 r.  



Miasto tonęło w mroku. Wracałam powoli od Lisy, wdychając wiosenne powietrze. Nie śpieszyło mi się specjalnie do domu. Emilie w Monachium, rodzice u znajomych, a wizja siedzenia w pustym domu nie działała na mnie pobudzająco. Równie dobrze mogłam zostać jeszcze u przyjaciółki, ale umówiła się z chłopakiem, a ja nie chciałam zabierać jej cennego czasu. 

Na ulicy było pełno ludzi. Jedni wyglądający na śpieszących się, drudzy na szwendających się bez celu, inni radośni, jeszcze inni smutni. Każdy z inaczej zapisanym przeznaczeniem. 
Do naszego domu została mi nieduża odległość. Niespodziewanie usłyszałam za sobą gwizdnięcie i czyjeś przyspieszone kroki. W pierwszej chwili zignorowałam to, ale z każdym kolejnym pokonywanym metrem, ktoś zbliżał się do mnie. Uciekać, a może stawić czoła zagrożeniu? W głowie miałam tysiące myśli. Bałam się. Jednak zdecydowałam się odwrócić. Było ciemno, a latarnia znajdująca się obok nie umożliwiała ujrzenia twarzy nieznajomego. Jedno było jasne, był pod wpływem alkoholu, co dało się łatwo wyczuć. 
- Taka ładna dziewczynka, a tak sama spaceruje. Jeszcze cię ktoś skrzywdzi. 
- Auuć! - złapał mnie mocno za nadgarstek, a drugą ręką zaczął błądzić po moich plecach - Puść mnie, bo zacznę krzyczeć! 
Jego ręka z moich pleców momentalnie powędrowała na usta, zakrywając je. Bałam się, cholernie się bałam. Wiedziałam, że muszę działać i uciekać czym prędzej. Co mogłam zrobić? Nie zastanawiając się dłużej, kopnęłam go w krocze. Jednak to nie zdało się na wiele. Tylko go jeszcze bardziej rozwścieczyłam. Jego dłonie zacisnęły się wokół mojej szyi. Kiedy następnie jedną z nich przeniósł na moje udo, zebrałam się w sobie i głośno zaczęłam krzyczeć.
Spoliczkował mnie.
- Zamknij się idiotko! Chyba nie chcesz, żeby stała ci się krzywda?
W duchu modliłam się, żeby znalazł się ktoś, kto usłyszał mój krzyk i zechciałby mi pomóc. Jego ohydne łapska dotykały mnie. To było okropne.
- Ej! Puść ją! Słyszysz? Dzwonię na policję.
- Spadaj chłopczyku.
Mocne szarpnięcie, jedno uderzenie i mój oprawca leżał powalony na ziemi. 
- Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
- Tak.
Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydobyć. Byłam strasznie roztrzęsiona.
- Nie bój się. Nic ci nie jest? Ten cham nic ci nie zrobił? Może potrzebujesz pomocy lekarza?
- Nie. Mógłbyś odprowadzić mnie do domu?
- Tak, chodźmy. 





Innsbruck, 14.07.2005 r. 



Dzień moich dziewiętnastych urodzin świętowałam z kilkoma znajomymi, Lisą, Emilie i z nim - moim największym skarbem, darem od Boga. Rok temu ten nieszczęsny marcowy wieczór wcale nie był taki nieszczęsny. Ta cała przykra historia ma dobre zakończenie. Poznałam go - bruneta o cudnych brązowych oczach - mojego wybawiciela, który od tamtego dnia zagościł w moim sercu. Staliśmy się niemal nierozłączni. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Przez jego pasję mieliśmy niewiele czasu dla siebie, ale szanowałam to, bo wiedziałam jak bardzo to kocha. 



Goście już wychodzili, żegnałam wszystkich, dziękując za prezenty i za to, że przyszli. Lisa i mój chłopak zostali na górze, aby jeszcze świętować ze mną ten dzień, a Emilie wyszła do sklepu, bo zamierzała przyrządzić nam jeszcze swoje popisowe danie. 

Po cichu wbiegłam po schodach na górę, chcąc ich nastraszyć. Trochę kiepski pomysł, ale humor mi dopisywał. Nie wiem czy było to spowodowane dobrym towarzystwem, czy raczej stężeniem alkoholu we krwi. Ostrożnie otworzyłam drzwi i myślałam, że śnię. Byli tam, oboje. Prawie pozbawieni ubrań. Całowali się, tak łapczywie i zachłannie. Dotykała go, mojego chłopaka. Dotykała go w taki sposób, w który ja nigdy bym się nie odważyła. Zresztą on nie był jej dłużny. Zapomniał o mnie? Była piękna. O wiele ładniejsza ode mnie. Nie przypominała karykatury kobiety tak jak ja. Ona też o mnie zapomniała? Mogła mieć każdego, a musiała być właśnie tu i teraz z nim? Nie docierało do mnie to, co widzę. Powinnam przerwać tą żenującą sytuację. Wściec się. Przecież właśnie dwie najważniejsze osoby w moim życiu burzyły mój mały świat. A może to zdarzało się częściej, a ja dawałam się tak łatwo oszukiwać?
Po moich policzkach spływały słone łzy, a ja wciąż oszołomiona szłam w kierunku łazienki potykając się o własne nogi. Napuściłam wody do wanny. W szafce poszukałam tabletek. Były jakieś przeciwbólowe i nasenne. Zażyłam zawartość obydwu opakowań i wszedłszy do wanny, zanurzyłam się w wodzie. Była lodowata. Tak samo jak serce tej przeklętej dwójki. 





Jakiś czas później...



Powoli otworzyłam oczy. Oślepiła mnie biel sufitu. Rozejrzałam się dookoła... szpital. Dlaczego? I wtedy znów przed oczami miałam tą przerażającą sytuację, która była dla mnie ciosem w serce. Żałowałam, że się nie udało. Po chwili drzwi się otworzyły, a ja szybko przymknęłam oczy.

- Co ty najlepszego narobiłaś Alice?
Emilie. Ponownie otworzyłam oczy i zaczęłam płakać. 
- Oni.. oni niech mi się nie pokazują na oczy. - powiedziałam do siostry, wskazując na fałszywą dwójkę, która pojawiła się właśnie w drzwiach.
Jak oni mieli czelność w ogóle tutaj przychodzić. Myśleli, że nic nie wiem, że nadal będą mogli się pieprzyć i oszukiwać naiwną Alice Weißenberg? Nikt nie będzie robił idiotki z Alice Weißenberg! 




Monachium, 14.08.2005 r. 


Dokładnie miesiąc od moich urodzin, dokładnie miesiąc od tej zdrady...

Wyjechałam z rodzicami do Emilie do Monachium. Zaczynam "nowe życie".






_________________________________________________________

Moje "nowe dziecko". Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Swój udział w fabule będą mieć skoczkowie, jeszcze nie powiem Wam jacy,
ale może już się powoli domyślacie :P
Zachęcam do czytania i komentowania :)