Innsbruck, 02.01.2014 r.
A więc Innsbruck... Tu wszystko się zaczęło i praktycznie tu wszystko się skończyło...
Bus reprezentacji Niemiec zatrzymał się przed hotelem Zillertal. Wysiadłam i zabrawszy swoje rzeczy, udałam się razem z Sophie do środka. Trener Schuster rozdał nam klucze, więc czym prędzej pobiegłyśmy do naszego pokoju.
- Strasznie blada jesteś. Dobrze się czujesz? - zapytałam, widząc jak Sophie od razu po zdjęciu kurtki kładzie się na łóżko.
- Chyba się czymś zatrułam... - odpowiedziała.
- Czy to aby nie trzyma cię tak po sylwestrze?
- No coś ty... Wypiłam tylko jednego drinka.
- Wychodzę na spacer. Dasz sobie radę? Mów, a zostanę z tobą.
- Jeszcze nie umieram Ally - zaśmiała się. - Ale jakby coś to zadzwonię.
Ucałowałam ją w policzek i wyszłam z pokoju.
Szłam przed siebie, napawając się pięknem miasteczka, a wiatr rozwiewał na wszystkie strony moje włosy. Przez te lata tak wszystko się tutaj zmieniło. Szare kamienice zyskały nowe życie, a te, które przed laty zachwycały pięknością, zaczęły niszczeć, a wokół okien pojawiały się wyraźne pęknięcia. Czułam do siebie żal, że tak dawno mnie tutaj nie było, bo właśnie w tym tyrolskim miasteczku mogłam naprawdę poczuć, że żyję. Ale jak mogłam tutaj żyć, mając świadomość tego, co się stało? Jak mogłam żyć, będąc blisko osób, które tak bardzo mnie zraniły?
Starówka. Nogi same mnie tam poniosły. Przystanęłam na chwilę, przymykając oczy. Czułam pod powiekami zbierające się łzy. Kochasz to miejsce Alice... Bądź silna! Ciesz się chwilą.
Otworzyłam oczy, poprawiłam niesfornie opadający na twarz kosmyk włosów i rozejrzałam się dookoła. Widok Alp zachwycał wszystkich. Zarówno mieszkańców, jak i turystów chętnie odwiedzających to miasto.
Do moich nozdrzy dotarł zapach cynamonu i jabłek. Spojrzałam w lewo i ujrzałam duży napis "Rossa Caffe". Uśmiechnęłam się pod nosem i weszłam do lokalu, który niegdyś serwował najlepszą szarlotkę w całym Innsbrucku. Nic się tutaj nie zmieniło. Te same kolory ścian i mebli, kącik dla dzieci, nawet ten sam dzwoneczek nad drzwiami informujący o przybyciu gości. Zdjęłam kurtkę, wieszając ją na wieszaku i usiadłam za stolikiem przy oknie. Przed laty zawsze tu przychodziłam po szkole. Nieraz przesiadywałyśmy tu z Lisą całe zimowe popołudnia.
- Dzień dobry. Co podać? - zapytała kelnerka.
- Dzień dobry. Poproszę kawę z mlekiem i szarlotkę - odpowiedziałam i zaczęłam wodzić wzrokiem po kawiarni. Mój wzrok zatrzymał się na zgrabnej szatynce kucającej przy kilkuletnim ciemnowłosym chłopcu. Wydawała mi się znajoma, a kiedy odwróciła się w moją stronę, nie miałam już żadnych wątpliwości. To była Lisa, Lisa Scheirich. Przyglądała mi się przez chwilę, a potem posłała w moją stronę nieśmiały uśmiech. Zmieniła się. Jej twarz wyglądała na przemęczoną, a zielone oczy straciły dawny blask. Z zamyślenia wyrwał mnie głos kelnerki, która przyniosła moje zamówienie.
Wzięłam kawałek ciasta do ust. Było przepyszne. Smakowało dokładnie tak jak kiedyś.
- Witaj Alice - usłyszałam niepewny głos szatynki, która usiadła naprzeciw mnie. Uśmiechnęłam się krzywo, oblizując łyżeczkę i odłożyłam ją na talerzyk. - Popatrz... Ile to już lat...
- Ile lat od czego? Od moich dziewiętnastych urodzin, kiedy bez żadnych skrupułów zaciągnęłaś do łóżka mojego chłopaka?
- Alice, proszę, porozmawiaj ze mną.
- Mamy o czym? Chcesz zapytać, czy kogoś mam? Może znowu byś mi go odbiła, udając moją najlepszą przyjaciółkę, co?
- Rozumiem, że jesteś na mnie wściekła. Masz do tego prawo, ale pozwól mi cię przeprosić... Przynajmniej pozwól mi spróbować.
Nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na nią przelotnie i wzięłam łyk kawy.
- Wtedy nie doszło do niczego więcej... Ja wiem, że to nie jest wytłumaczenie, ale to prawda. Nie wiem jak to się stało, nie chciałam tego... - mówiła z zaszklonymi oczami. - Byłam pijana, dzień wcześniej rzucił mnie Patrick... Ja naprawdę nie wiem jak to się stało. Nie chciałam tego, nie chciałam stracić jedynej przyjaciółki - powiedziała i na dobre się rozpłakała.
Chwyciłam ją delikatnie za dłoń, która spoczywała na stoliku.
- Nie możesz pokutować całe życie... Nadal mam do ciebie żal, ale muszę, obydwie musimy zacząć żyć normalnie. To było kiedyś, w innym życiu - uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.
- Wiem, że nie będziemy znowu przyjaciółkami, ale nie chcę tracić z tobą kontaktu. Dopiero, kiedy wyjechałaś do Niemiec, zrozumiałam, że oprócz ciebie tak właściwie nie mam nikogo. Nawet nie wiesz jak cholernie było mi ciężko - przyznała, spoglądając na kącik dla dzieci.
- Czy... Czy to twój syn?
- Tak - odpowiedziała. - To Matthäus. Ma prawie sześć lat.
- Przepraszam, że pytam, ale kto jest jego ojcem?
- Bastiana poznałam kiedyś w klubie. Zaczęliśmy się spotykać i tak wyszło, że wpadliśmy. Myślałam, że mnie zostawi, ale on ucieszył się, że będziemy mieli dziecko. Sielanka, co nie? - uśmiechnęła się ponuro. - Jak byłam w połowie ósmego miesiąca, on zmarł. Zaćpał się, dasz wiarę? Nie wiedziałam, że bierze. To wszystko spadło na mnie tak nagle. Matthäus urodził się za wcześnie.
- Przynajmniej masz kogoś... - powiedziałam, wskazując na bawiącego się chłopczyka. Lisa przymknęła powieki.
- Matthäus jest chory. Ma zespół Di George’a.
- Zespół Di George’a? Co to jest? - zapytałam, bo nigdy nie słyszałam o takiej chorobie.
- To poważna choroba genetyczna. Przez nią jego serce i nerki nie pracują prawidłowo. Ma problemy z koncentracją. Nauczył się mówić dopiero jak skończył cztery lata. Bardzo często łapie wszelakie infekcje. Jest naprawdę ciężko. Manuel mi ogromnie pomaga.
- Manuel? - zdziwiłam się.
- Tak. W dużym stopniu stara się finansować leczenie Matthäusa. Opłaca turnusy rehabilitacyjne. Ta choroba przyczynia się też do reumatoidalnego zapalenia stawów. Manu obecnie jest moim jedynym przyjacielem. Na niego i na rodziców zawsze mogę liczyć.
Spojrzałam na chłopca. W zasadzie niczym nie różnił się od innych brzdąców bawiących się obok niego. Był może trochę mniej ruchliwy, wydawał się spokojniejszy. Ponownie przeniosłam wzrok na Lisę. Ukradkiem wycierała łzy spływające po policzkach.
-Ja... Ja nie wiedziałam... - wydukałam z siebie, nie wiedząc co powiedzieć.
Poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej. Było mi jej żal. Życie spłatało jej figla. Moje życie w porównaniu z jej to sielanka. Błądzę pomiędzy uczuciem do Manuela a czymś, co mogłabym poczuć do Andreasa. Cały czas oglądam się w tył, nie zważając na to, co dzieje się teraz. Przez lata roztrząsam tą głupią sytuację. Ludzie się zmieniają, świat się zmienia, a ja nadal czuję ogromny żal, a zarazem i obrzydzenie na wspomnienie o tym, co się stało. Czas zakończyć tamten rozdział.
- A ty właściwie co robisz w Innsbrucku? Przyjechałaś do rodziny? - zapytała.
- Nie. Moja koleżanka pracuje w niemieckiej kadrze skoczków i zaproponowała mi wyjazd na Turniej Czterech Skoczni.
- Pewnie spotkałaś się z...
- Tak, spotkałam się z Manuelem.
- Nadal...
- Tak, nadal go kocham - przerwałam dawnej przyjaciółce.
- Wiesz, że... Nie, chyba nie powinnam o tym mówić.
- Jak zaczęłaś to dokończ Lis - nalegałam. Zdrobnienie, którego użyłam, spowodowało lekkie zdziwienie na jej twarzy.
- Po tym, co się stało, ty wyjechałaś do Monachium, a ja odsunęłam się od Manuela i przez jakiś czas naprawdę nie miałam pojęcia, co się z nim działo. Kiedyś spotkałam jego brata Nicolasa i powiedział mi, że... Że Manuel przedawkował heroinę. Szybko zawieźli go do szpitala, więc na szczęście nic poważnego się nie stało. Nikt o tym nie wie Alice. Tylko jego rodzice i bracia, teraz też ty.
Byłam zdruzgotana. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego nic mi nie powiedział?
- Wiesz Alice, my się już będziemy zbierać - powiedziała Lisa, spoglądając na zegarek. - Mamy za chwilę wizytę u lekarza w tej przychodni obok.
Wygrzebałam w torebce skrawek kartki i napisałam na niej swój numer.
- Ja też nie chcę tracić kontaktu. Z Innsbrucka wyjeżdżam w sobotę po konkursie. Zadzwoń, może się jeszcze spotkamy? - podałam szatynce kartkę ze swoim numerem.
- To wiele dla mnie znaczy Alice - uśmiechnęła się do mnie serdecznie. Wstałam, założyłam kurtkę i uregulowałam rachunek.
- To do zobaczenia - zwróciłam się jeszcze do Lisy i wyszłam z kawiarni.
Szłam powoli w kierunku hotelu. W mojej głowie toczyła się bitwa myśli. Spotkanie z Lisą wywróciło wszystko do góry nogami.
* * *
- Notujesz Sophie? - odezwał się Schuster.
- Tak... Moim zdaniem Kraus powinien popracować na wybiciem. Jest zbyt słabe - powiedziała blondynka, wskazując na nagranie skoku odtwarzane na laptopie.
- Masz rację. Zapisz.
- Richarda trzeba wysłać na badania. Ta jego kostka ciągle sprawia mu ból.
- Masz rację. Przyłapałem go ostatnio jak zwijał się z bólu, kiedy krzywo stanął - poparł ją Stefan.
- Freitag na badania! Zapisać! Dzisiaj po obiedzie jeszcze trening siłowy, - powiedział Werner, spoglądając na zegarek - a jutro już na skoczni i kwalifikacje.
- Kawki? - odezwał się Stefan, wchodząc do pokoju z czterema kubkami.
Sophie momentalnie poczuła jak śniadanie zjedzone jeszcze w Ga-Pa podjeżdża jej do gardła.
- Ja już pójdę, słabo się czuję - powiedziała i wstała od stolika.
- Jesteś blada jak ściana. Może zjedz coś, hmm? - zaniepokoił się Christian.
- Zjem coś, odpocznę i będę jak nowa. Cześć.
Szybko wybiegła z pokoju szkoleniowców i wróciła do swojego. Pędem wpadła do łazienki i oparłszy się o muszlę klozetową, zwróciła dzisiejsze śniadanie. Wstała i przemyła twarz zimną wodą. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
- Jesteś Sophie? - zawołała Alice.
- W ła...
Nie dokończyła. Znowu zachciało jej się wymiotować, więc szybko powróciła do poprzednio zajmowanej pozycji.
- Co z tobą?- zaniepokojona Alice wpadła do pomieszczenia.
- Chyba serio się czymś strułam - odpowiedziała Sophie, podnosząc się z śnieżnobiałych kafelek. Ponownie przemyła twarz, wróciła do pokoju i położyła się na łóżku. - Od rana mnie mdli.
Alice wyjęła ze swojej walizki jakieś rzeczy i udała się do łazienki.
- A może ty w ciąży jesteś? - zapytała, wychylając głowę zza framugi.
- W ciąży? W jakiej ciąży? Zwariowałaś?
Zaśmiała się tylko i zamknęła za sobą drzwi.
- A może jednak nie zwariowała? - przeszło jej przez myśl, kiedy przypominała sobie drugi konkurs w Titise-Neustadt, a właściwie noc po nim.
- O nie... - szepnęła, ukrywając twarz w poduszce.
Innsbruck, 03.01.2014 r.
Za dwadzieścia minut miały rozpocząć się kwalifikacje. Przed chwilą skończyły się oficjalne treningi. Andreas po pierwszym skoku mógł czuć się zadowolony. Zajął bowiem trzecie miejsce. W drugim trafił na niekorzystny wiatr, ale odległość i tak nie była najgorsza.
Poprawił kaptur na głowie i schował dłonie do kieszeni kurtki. Temperatura w Innsbrucku spadła dzisiaj poniżej zera, a w ogrzaniu się nie pomagała nawet ciepła kadrowa kurtka. Stał za kontenerem gospodarczym już dobre dziesięć minut, a blondynka nadal się nie pojawiała. Już miał odejść, kiedy usłyszał jej melodyjny głos.
- Widzę, że ci zależy na niej Kofi.
- Jakby mi nie zależało nie robił bym tego - odpowiedział, odwracając się do niej. Poprawiała szalik, uśmiechając się zawadiacko. Niebieski płaszczyk idealnie podkreślał jej nienaganną figurę i długie nogi. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy w Bischofshofen cztery lata temu, kiedy poznał ją w jednym z tamtejszych pub'ów. Od razu mu się spodobała. A kiedy poznali się bliżej, wiedział, że zyskał bratnią duszę. Byli tacy sami. Oboje dążyli do wyznaczonych celów, niekiedy po trupach. Kiedy byli razem, czuli, że mają cały świat u swoich stóp. Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy. On poznał Natalie, jej w głowie zawrócił blondyn o imieniu Martin. W końcu byli tacy sami... Nie potrafili żyć długo z jedną i tą samą osobą.
- Twoja rybka złapała haczyk - powiedziała tajemniczo. - Masz to?
Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej malutki woreczek z białym proszkiem.
- Pamiętaj, zdjęcia i to - oznajmił i podał jej woreczek. Schowała go do torebki i uśmiechnęła się do niego cwanie. - Już jest skończony. Mam nadzieję, że to dzisiaj załatwisz?
- Dzisiaj? Daj mi trochę czasu.
- Jutro już wyjeżdżamy do Bischofshofen.
- To będzie jego ostatni konkurs - powiedziała pewnie, zbliżając się do Koflera. - Inaczej nie nazywam się Rose Altenger - do jego uszu dotarł perlisty śmiech blondynki, która zniknęła mu z oczu.
Wypuścił powietrze z ust, powodując mały obłoczek pary i nieświadomy tego, że ktoś słyszał jego rozmowę z blondynką, ruszył w kierunku szatni.
* * *
Chociaż nad miastem zbierały się czarne chmury, kwalifikacje przebiegały dosyć sprawnie.
Mocno zacisnęłam kciuki, kiedy na belce pojawił się Manuel. Wciąż w głowie miałam słowa Lisy. Postanowiłam, że porozmawiam z nim o wszystkim. Kiedyś w końcu trzeba się zebrać na szczerość. Kiedy wylądował, byłam zadowolona. Odległość, którą uzyskał, gwarantowała mu udział w konkursie. Spojrzałam na skocznię. Bergisel zachwycała o każdej porze roku i o każdej porze dnia. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy przypomniałam sobie, jak Manuel zaprosił mnie randkę do kawiarni, która była na szczycie skoczni. Był z niej najpiękniejszy widok na panoramę Innsbrucka. Właśnie dzięki takim wspomnieniom moje serce rwało się do tego, aby zaryzykować, aby spróbować ponownie zbliżyć się do Manuela. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos spikera informujący o tym, że na belce pojawił się Andreas Kofler. W idealnym momencie wybił się z progu, przybrał nienaganną sylwetkę w locie i wylądował na 118 metrze. Uśmiechnął się i pomachał do widowni.
Po Andreasie swoje skoki oddało jeszcze kilku skoczków. Ostatecznie kwalifikacje wygrał Anders Fannamel przed drugim Diethartem i trzecim Loitzlem. Na czwartym miejscu uplasował się Marinus.
- Cała siódemka w konkursie. Super, co nie? - odezwałam się do przyjaciółki, kiedy znalazła się obok mnie.
- Mhmm... - mruknęła.
- Ejj... Co jest Sophie?
- Ja chyba jednak jestem w tej ciąży Ally...
_________________________________________________________
Jest i szósteczka :)
Pojawił się wątek Sophie. Trochę go ubarwiłam, a co! :D
Jest też co nieco o Rose.
Jak myślicie, kto przyłapał Koflera i Rose podczas rozmowy?
Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Zapraszam też do Iwony
BUZIAKI :*