poniedziałek, 15 grudnia 2014

Epilog: "Wierzysz w prawdziwą miłość? Taką od pierwszego wejrzenia i na całe życie?"


Innsbruck, 20.12.2029 r.

Postawiła znicz na marmurowej płycie pomnika, strzepała śnieg z ławeczki i usiadła na niej. Wpatrywała się w zdjęcie przyjaciółki, czując piekące łzy pod powiekami. 
- Bardzo za nią tęsknisz? - usłyszała cichy szept swojej córki, która usiadła obok niej. 
Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko smutno i objęła Charlotte ramieniem.  



Innsbruck, 20.12.2014 r.

Zaparkowałam samochód przy bocznej bramie cmentarza i skierowałam się w kierunku niewielkiej grupki ludzi, wśród których ujrzałam kilka osób z rodziny Lisy. Ceremonia już trwała, jednak najpierw problemy na londyńskim lotnisku, a potem korek spowodowany wypadkiem na drodze kilka kilometrów przed Jenbach, uniemożliwiły mi przybycie na czas. Spojrzałam na Lisę, była silna, nie płakała, wydawało mi się nawet, że na jej twarzy błysnął cień uśmiechu. Wank dzielnie dodawał jej otuchy. Podczas Turnieju Czterech Skoczni blondynka wyraźnie wpadła mu w oko, a dalej już wszystko samo się potoczyło. Dobrze, że chociaż dla nich ten czas był szczęśliwy... Przy drugim boku Lisy stał Manuel. Ubrany w czarny płaszcz, nieco zgarbiony, wydawał się wyraźnie przybity. Czułam się źle, patrząc na niego. Dobrze zdawałam sobie sprawę, że to moja wina. Ale wtedy, te kilka miesięcy temu, nie potrafiłam przemóc się, aby znowu mu zaufać. Wszystko, co się wydarzyło w przeciągu tych kilku dni, ponownie rozdrapało stare rany. Myślałam, że przyjmując posadę w Londynie, będę potrafiła znowu o nim zapomnieć, tak, jak to już kiedyś mi się udało. Ale ciągle go kochałam i chyba kocham nadal. Mimo że w Londynie czekała mnie ciekawa przyszłość, nie czułam się tam dobrze. Cały czas myślałam tylko o nim. I mogłabym wyjechać nawet na drugi koniec świat, ale to i tak niczego by nie zmieniło. Czułam, że muszę z nim porozmawiać, bo będąc ciągle w takim położeniu zaczynałam się dusić, jednak bałam się... Tak cholernie się bałam...

Biała trumna z ciałem małego Matthäusa została powoli opuszczona do wykopanego grobu. Andreas mocniej przytulił Lis. Ludzie podchodzili do blondynki, składając wyrazy współczucia. Kiedy przy grobie została jedynie Lisa z Andreasem i Manuelem i ja zdecydowałam się podejść bliżej. Położyłam białą różę przy stercie innych kwiatów i zniczy i nic nie mówiąc, przytuliłam do siebie Lis. Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko otarłam i nadal tonęłyśmy we wzajemnym uścisku. Andreas uśmiechnął się do mnie blado. W jego oczach widać było, że był przytłoczony odejściem Matthäusa, ale zgrywał silnego. 
- Dziękuję, że przyjechałaś - szepnęła mi na ucho Lisa. 
Spojrzałam na Manuela. Nic nie mówił, tylko patrzył. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie oczy były przepełnione ogromnym bólem i żalem
Strach tak bardzo ściskał moje gardło, że nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Stchórzyłam...
- Widzimy się w Monachium - powiedziałam niepewnie do Lisy i Andreasa i uciekłam z tego cmentarza. Szybko wsiadłam do samochodu i mimo napływających do oczu łez, ruszyłam w drogę powrotną do stolicy Bawarii. 
Droga minęła mi szybko i bez żadnych utrudnień. Zaparkowałam samochód przed blokiem i ruszyłam do mieszkania. Sophie karmiła właśnie małą Charlotte, kiedy weszłam. 
- I jak? - zapytała. Wzruszyłam tylko ramionami. Zdjęłam buty i płaszcz i usiadłam na kanapie. - Nie rozmawiałaś z nim, prawda? 
- Nie... - szepnęłam, na co Sophie tylko westchnęła.
- A jak Lisa?
- Jest silna. Andreas ją wspiera.
- Kto by się spodziewał, że w ciągu tych kilku miesięcy tak wydorośleje?
- No właśnie... Idę się położyć - oznajmiłam. - Jutro twój wielki dzień malutka - wysiliłam się na uśmiech w kierunku Charlotte i pocałowałam ją w czółko. 



* * *


Odłożyła małą blondyneczkę do łóżeczka i sięgnęła po telefon. Bez problemu odszukała w kontaktach numer Austriaczki. Wybrała go i czekała aż odbierze.
- Halo? - usłyszała po drugiej stronie.
- Cześć... Tu Sophie Zeilinger.
- Poznaję. Coś się stało z Alice?
- Nie... Chociaż w sumie...
- O matko! Już jadę! - wystraszyła się Lisa..
- Nic się nie stało - zapewniła Sophie. - Chodzi o Alice i Manuela... Nie mogę patrzeć na to, jak się nawzajem ranią. Musisz mi pomóc.
- Co miałabym zrobić? 
- Porozmawiaj z nim, a ja porozmawiam z Alice. Chciała mu dzisiaj wszystko wyjaśnić, pogadać z nim, ale tego nie zrobiła. Wiem, że jeśli im nie pomożemy, to nigdy się ze sobą nie dogadają. 
- Zmobilizuję jakoś Manuela. Ewentualnie przywiozę go siłą do Monachium. 
- Dzięki za pomoc...  I przyjmij moje najszczersze wyrazy współczucia.
- Dzięki - szepnęła smutno. - Do widzenia.
- Na razie - powiedziała i rozłączyła się.
Schowała telefon do kieszeni i zajrzała do pokoju, gdzie spała Alice. 



* * *


Zapukała do drzwi... Zero odzewu. Nacisnęła klamkę. Drzwi okazały się być otwarte, więc bez problemu weszła do jego mieszkania. Siedział na podłodze w salonie oparty o sofę. Podeszła do okna i rozsunęła ciemne zasłony.
- Dlaczego tak tu siedzisz? - zapytała.
- A co niby mam robić? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nawet na nią nie spoglądając.  
- Siedząc w tym cholernym pokoju i umartwiając się nad swoim popapraniem, nie odzyskasz jej! - podniosła głos, wyraźnie zirytowana postawą bruneta. 
- Powinnaś się teraz zająć sobą, nie mną - powiedział ciągle na nią nie patrząc.
- Odkąd tylko Matthäus się urodził, byłam przygotowana na jego śmierć. Może nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Nie mogłam mu już pomóc. Zrobiłam wszystko, co tylko się dało. A ty? Możesz wszystko zmienić, wszystko naprawić, a siedzisz tutaj i gapisz się wyłącznie na tą pieprzoną ścianę.
- Ona i tak nie chce ze mną rozmawiać. Gdyby chciała, to by to zrobiła na cmentarzu. 
- Manuel, jaki ty jesteś pojebany! 
- Dzięki - fuknął, ale przynajmniej zaszczycił ją jednym oburzonym spojrzeniem.
- Ty nawaliłeś, a ona ma cię przepraszać i co niby jeszcze? Wyjaśniłeś jej chociaż to, co miało miejsce podczas Turnieju Czterech Skoczni?
- Dobrze wiesz...
- Tak... Wyjechała do Londynu, bla, bla, bla. Do cholery! Jesteś facetem czy nie?! Raz ją straciłeś i to niestety z mojej winy, ale teraz walcz! Jakby ci na niej zależało, to byś nie siedział tutaj i nie umywał rąk.
- Jesteś niesprawiedliwa! - podniósł głos.
- Ja jestem niesprawiedliwa?! Ty jesteś głupi! Ba! Gorzej niż głupi! 
- Nienawidzę cię, Scheirich! - krzyknął, pośpiesznie wstając z podłogi.
- Też cię kocham, Fettner - zawołała wesoło.
 - Klucze leżą na blacie w kuchni. Zamknij za sobą! - oznajmił, zabrał kurtkę i wybiegł z mieszkania. Podniosła leżące na podłodze zdjęcie Alice i odłożyła je na stolik. Skierowała swoje kroki do kuchni, gdy do mieszkania wpadł zdyszany Manuel. - Adres... - wysapał. - Nie mam jej adresu...
- Co ty byś beze mnie zrobił? - westchnęła. - Jedź ostrożnie, a adres wyślę ci sms'em. 
Ucałował ją w obydwa policzki i ponownie wybiegł z mieszkania.
Wyjęła telefon i wybrała numer Niemca.
- Hej, Andi. Mógłbyś mi podać adres Alice i Sophie?



* * *


- Już nie śpisz? - zapytała Sophie, kiedy weszłam do kuchni. - Zdrzemnęłam się tylko chwilę. Znowu mi się śnił... Nie radzę sobie z tym wszystkim, Sophie. Nie potrafię już bez niego funkcjonować.
Oparłam głowę o stół i zaczęłam łkać. Wszystko tak bardzo mnie przytłoczyło. Nie sądziłam, że znów nie będę mogła bez niego żyć. Samotność miałam przecież opanowaną do perfekcji. Te kilka dni tak bardzo to zmieniły... Każde jego spojrzenie, każdy jego uśmiech, każdy dotyk, każdy pocałunek... 
- Jeszcze nic nie jest stracone, Ally - powiedziała Sophie, kucając obok mnie. - Jeszcze wszystko możesz zmienić. Innsbruck nie leży przecież na drugim końcu świata. 
- Na pewno nie będzie chciał mnie widzieć - odparłam zrezygnowana. 
- Kocha cię, głuptasku. Nie wiesz nawet, ile razy dzwonił do mnie podczas twojego pobytu w Londynie. Próbował też przez Andiego i Severina.
- Próbował, dzwonił... Kiedyś. Teraz już mu na tym nie zależy najwyraźniej. 
- Oczywiście, że mu zależy. Ale jego ta sytuacja przytłacza równie jak ciebie.
- Czyli co ja mam teraz zrobić?
- Przede wszystkim nie odpuszczaj, walcz - poradziła. - Przebierz się, zrób na bóstwo i ruszaj do tyrolskiej stolicy! - powiedziała radośnie. 
- Tak się cieszę, że cię mam - przytuliłam ją mocno i pobiegłam się przebrać. 

Doprowadziłam się do stanu używalności i byłam gotowa ruszyć od Innsbrucka. 
- Charlotte ma najlepszą mamę na świecie - zaśmiałam się, spoglądając na umorusaną jakąś kaszką małą blondyneczkę. 
- I oczywiście najlepszą matkę chrzestną - odparła Sophie, puszczając "oczko" w moją stronę i powróciła do wycierania córeczki. 
- Cześć, dziewczyny! - w korytarzu rozległ się radosny głos Severina. Przytaszczył jakieś pudło, które odłożył przy wieszaku, cmoknął mnie przelotnie w policzek i podszedł do Charlotte. Odkąd mała pojawiła się na świecie, stał się strasznie opiekuńczy. Każdą wolną chwilę spędzał z blondynkami. 
- Będę się już zbierać - oznajmiłam.
- Odprowadzę cię - zaoferowała Sophie i razem zeszłyśmy na parking.
- Jak to z wami naprawdę jest?
- Nie wiem, Ally. Sev się stara, ale nie umiem określić naszej relacji.
- Będzie dobrze, zobaczysz - powiedziałam i wsiadłam do samochodu. Uchyliłam jeszcze szybę i zwróciłam się do Sophie. - Wierzysz w prawdziwą miłość? Taką od pierwszego wejrzenia i na całe życie?
- Tak, chyba tak... - odpowiedziała, uśmiechając się blado. - Uważaj na siebie. 



* * *


Przed chwilą przekroczył niemiecko-austriacką granicę. I chociaż chwilami zdarzało mu się nacisnąć mocniej pedał gazu, czym narażał się na zatrzymanie przez policję, nie zwracał na to większej uwagi. W tej chwili liczyła się tylko Alice. Stracił tyle czasu. Najpierw nie mógł się zebrać, aby odnaleźć ją w Londynie, a dzisiaj nie dał rady porozmawiać z nią na cmentarzu. Lisa miała rację, powinien walczyć o miłość brunetki. Sam dobrze to wiedział już od pierwszego dnia, kiedy ją poznał kilka lat temu.
Na zewnątrz zaczęło się powoli ściemniać, ale jego serce było wypełnione światłem i nadzieją na happy end.


* * *

Minęłam właśnie Rosenheim. Było już po zmroku, zaczął padać śnieg i pojawiła się mgła, więc nie mogłam przyspieszyć. Tak bardzo chciałam być już w Innsbrucku... Gdybym tylko nie stchórzyła rano... Miałam sobie za złe, że tak szybko uciekłam. Miałam sobie za złe, że tak szybko się poddałam dzisiaj, w styczniu, kilka lat temu... 
Obtarłam dłonią łzy wypływające z oczu i skupiłam się na drodze. 
Zima na całego zawitała do Niemiec. Pogoda z minuty na minutę się pogarszała. Włączyłam radio z nadzieją, że trafię na jakąś prognozę pogody. Na jednym kanale jakiś cukiernik podawał przepis na świąteczne ciasteczka. Spróbowałam znaleźć inną stację, ale odpuściłam, kiedy zauważyłam, że samochód przede mną wpadł w poślizg i uderzył w pojazd jadący drugim pasem. Szybko zjechałam na pobocze i wybiegłam z samochodu. Czarne audi na austriackich rejestracjach "zawiesiło się" na przydrożnej barierce. Drugie auto osunęło się na pobocze, a pasażer wyszedł z niego o własnych siłach. Podbiegłam do wozu na austriackich numerach i zamarłam. Natychmiast otworzyłam drzwi i odpięłam mu pas.
- Słyszysz mnie, Manuel?! - niemal krzyknęłam, podnosząc delikatnie głowę bruneta. 
- Alice... - wyszeptał. Miał rozcięty łuk brwiowy, a po jego policzku spływała krew. - Chyba uderzyłem głową o szybę. 
- Nie ruszaj się, zaraz przyjedzie pogotowie.
- Muszę ci coś powiedzieć... 
- Potem, jeszcze będzie na to czas.
- Nie mogę czekać... Kocham cię i nie chcę już żyć bez ciebie. Błagam, daj nam szansę - wyszeptał, patrząc mi w oczy. 
- Jechałam do Innsbrucka, żeby wyznać ci to samo - uśmiechnęłam się do niego, pochyliłam się nad nim i pocałowałam go delikatnie. Byłam szczęśliwa, Manuel także, co idealnie widziałam w jego brązowych oczach. Jednak ten rozkoszny widok przerwał mi przeraźliwy dźwięk klaksonu jakiejś ciężarówki. Potem był tylko huk i poczułam jak moje ciało z łoskotem przelatuje przez przednią szybę samochodu Manuela i usuwa się bezwładnie po ośnieżonej skarpie. A potem nie czułam już nic. Nie słyszałam syren pogotowia. Nie słyszałam krzyku Sophie, pochylonej nad moim zimnym ciałem złożonym w czarnym worku. 




* * *

Innsbruck, 20.12.2029 r.

- To ja was zostawię - powiedziała Charlotte i skierowała kroki w kierunku ojca i brata, który gawędził z wujkiem Andreasem i jego ośmioletnią córeczką.
- Nie mogę uwierzyć, że to już piętnaście lat - westchnęła szatynka, kładąc kwiaty na pomniku i usiadła obok Sophie. - Brakuje mi ich.
- Nadal mam wrażenie, że to moja wina, Lisa - wyznała Niemka, ciągle wpatrując się w dwa czarno-białe zdjęcia na płycie.
- To nie jest niczyja wina. Tak chciał Bóg. Nie mogli być szczęśliwi tutaj, to chociaż mogą być tam gdzieś na górze, gdzie już nikt im nie przeszkodzi - powiedziała, obejmując Sophie ramieniem.


Los bywa przewrotny. Nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli, aby było. Czasem dochodzimy do wielu wniosków zbyt późno, a czasem brakuje nam po prostu szczęścia. 
I tak było w przypadku Alice i Manuela. Pokochali się od pierwszego spotkania, kochali się przez wszystkie dni, które przyszło im spędzić razem i wszystkie, które spędzili osobno. 
Bo miłość, pomimo, że próbowali się jej pozbyć na wiele możliwych sposobów, tak łatwo nie odeszła od ich drzwi.






________________________________________________________

No i tak moje kochane dobrnęłyśmy do końca.

Oczywiście (jak to ja) mam wiele uwag i zastrzeżeń do tego, co powyżej, 
ale nie chciałam dłużej wystawiać Waszej (i swojej) cierpliwości na próbę
i opublikowałam epilog.

Jestem debiutantką, jeśli chodzi o zakończenie, więc miałam wiele obaw.
Ciężko było mi ubrać w odpowiednie słowa to, co miałam w głowie.

Epilogu było kilka wersji, aż pewnego wieczoru (a może jednak nocy :P)
takie coś wpadło mi do głowy.


Podsumowując...

Bardzo, bardzo, baaardzo dziękuję Wam za ogromną cierpliwość względem mnie,
a przede wszystkim za każde słowo pozostawione w komentarzu.

I chociaż moja przygoda z Manuelem i Alice się kończy,
oczywiście mojego blogowego życia nie porzucam.
Co to, to nie! :D

Już chyba jesteście przyzwyczajone do moich pomysłów (zwłaszcza tych głupich :P),
dlatego zapraszam Was na coś nowego, coś, podkreślam, przejściowego i szybkiego,
coś dla fanek siatkówki i pewnego bruneta z nieziemskim uśmiechem :D



Jeszcze raz dziękuję!

Buziaki! :*










sobota, 25 października 2014

Rozdział 8: "Więc rusz to kościste dupsko i zachowuj się jak mężczyzna."


Bischofshofen,  05.01.2014 r.

- Usiądź sobie. Już chyba obeszłaś całą Austrię wszerz - powiedział Marinus.
- Martwię się po prostu o nią - wyjaśniłam, ciągle nie przestając dreptać po pokoju. 
- Sevi nie jest głąbem.
- Ale mnie uspokoiłeś - zironizowałam.
Zrobiłam jeszcze kilka rundek wzdłuż pokoju, kiedy drzwi się otworzyły i Sophie weszła do środka.
- I jak? - wyrwał się pierwszy Marinus.
- To on wie?!
- Sam się domyślił.
- Jak sam się domyślił?! Przecież prosiłam cię, żebyś nikomu nie mówiła! Jak mogłaś Alice?! - krzyknęła z wyrzutem. 
- Uspokój się Sophie. Marinus znalazł twój test jak był w naszym pokoju w Innsbrucku. 
- Tak było - poparł mnie Kraus. 
- No ale jak poszło? Jak zareagował Freund? - dopytywałam się. 
Blondynka usiadła na łóżku i podciągnęła nogi pod brodę, zalewając się łzami.
- Co ci ten kretyn powiedział?! - wrzasnął Niemiec. 
- No o to chodzi... Chodzi o to, że nic! Nic nie po... Powieeeedziaaaał... 
- Jak nic?
- No nic - podciągnęła nosem. - Przyszłam do tego pieprzonego pokoju, powiedziałam najdelikatniej jak mogłam, a ten stał jak kołek, potem wziął kurtkę i wyszedł. On mnie znienawidzi Alice! - ponownie z jej oczu popłynęły łzy.
- Połóż się Sophie, odpocznij. To teraz ci zrobi najlepiej.
- Ale nie mogę, muszę iść na odprawę techniczną. 
- Niczym się nie martw, właź pod kołdrę. Jakoś cię wytłumaczymy - odpowiedział za mnie Marinus. Założyłam kurtkę i buty, pożegnałam się z przyjaciółką i wyszliśmy z pokoju. 
- Nie odbiera - powiedział Marinus, chowając telefon do kieszeni.
- Gdzie on mógł pójść?
- Może siedzi u któregoś z chłopaków?
- Wątpię, ale chodźmy to sprawdzić. 
Następne pół godziny spędziliśmy razem z Krausem na przeszukiwaniu hotelu. Freund jednak przepadł jak kamień w wodę. 
- Musiał wyjść gdzieś na miasto.
- Ile tutaj może być pubów, klubów czy czegoś w tym rodzaju?
- Nie wiem - powiedział, drapiąc się po głowie.
- Jak to nie wiesz?!
- Ja tu tylko skaczę! 
- Przepraszam... Ponosi mnie - powiedziałam, przytulając się do Niemca. - Wytłumaczmy Sophie przed Schusterem i chodźmy się rozejrzeć, zanim blondasek zrobi coś głupiego.



* * *


- O której macie się spotkać? - zapytał Morgenstern, biorąc gryz jabłka. 
- Gregora nie ma? - rozglądnął się po pokoju.
- Poszedł gdzieś z Hayboeckiem. 
- O 20 pod Rote Bar.
- Jesteś pewny, że dobrze robisz?
- Nie mam innego wyjścia, Thomas. 
Gdyby chodziło wyłącznie o niego, najprawdopodobniej nie zawracałby sobie tym głowy. Ale w tej grze głównym pionkiem była Alice, a on nie mógł pozwolić, aby ponownie cierpiała, ponownie przez niego. Obrał sobie cel, który musi spełnić. Od jego powodzenia zależy wszystko, czyli pewna drobna brunetka, jego cały świat. 
- Pomożesz mi? 
- Co miałbym zrobić? - zapytał Morgenstern, wyrzucając ogryzek do kosza stojącego obok. 
- Podsłuchałem, że Kofler ma się spotkać z Rose w Rote Bar o 19. Pójdziesz tam i dowiesz się o czym rozmawiają. 
- Ale jak ja mam to zrobić?
- Wierzę, że dasz radę, Morgi. Nie zapomnij tylko o tym - powiedział, wskazując na iPhone leżącego na łóżku.


* * *

- Marinus...  - potrząsnęłam Niemca za łokieć. - Czy to nie jest Freund? - wskazałam na jakąś postać toczącą się przed nami.
- Mariiiiii... Morduchno ty moja... O i Aliśśś...
- Ale się urządził - cmoknął z dezaprobatą Kraus. - Chodź przyjacielu, idziemy do hotelu.
- Nigdzie nie idę! N-i-e  i-d-ę! - powiedział, a na potwierdzenie swoich słów usiadł na chodniku.
- Taki stary, a zachowuje się jak dziecko... Wstawaj, bo sobie tyłeczek odmrozisz gwiazdeczko.
- Dziecccko? To wy wiecie, że ja w ciąszzy jestem?! 
- Nie ty, tylko Sophie, baranie! Ty się tylko zachowujesz jak totalny bachor. Nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale dorośnij Severin! Będziesz ojcem i musisz wziąć odpowiedzialność za to dziecko. Więc rusz to kościste dupsko i zachowuj się jak mężczyzna.
- Będę ojcem... - szepnął i zaczął pokracznie wstawać z chodnika. Pomogliśmy mu z Marinusem i jakoś udało nam się odholować go do hotelu. Po drodze cały czas powtarzał jak mantrę, że będzie ojcem. Zrobiło mi się cieplej na sercu i zaczęłam wierzyć, że ta sprawa będzie miała jeszcze dobry finał.
- Marinus... A jak nas Schuster zobaczy? - zapytałam, kiedy przemykaliśmy przez hol hotelu.
- Nie zobaczy. Od jakichś... - spojrzał na zegarek - Od jakichś piętnastu minut jest na kolacji.
Wepchnęliśmy pijanego Freunda do windy, następnie udało nam się także dotrzeć do ich wspólnego pokoju. Marinus ściągnął mu kurtkę i buty, a Severin padł jak kłoda na łóżko i już po chwili było słychać głośne pochrapywanie. 
- Jak my go postawimy jutro na nogi? - zapytałam, wskazując na blondyna.
- Na początek zimny prysznic i mocna kawa, ale spokojnie, mam jeszcze inne sposoby, skuteczne sposoby. Czegoś się nauczyłem w tej kadrze - powiedział, puszczając "oczko". - 
Zostaje nam jeszcze modlitwa o to, aby Koivurancie poszło gorzej... Bardzo gorzej. Ale podobno na kacu całkiem nieźle się skacze.
- Błagam cię, postaw go jakoś na nogi, a jutro już ja się nim zajmę... A to nie będzie przyjemne - dodałam i wyszłam z pokoju. Od razu skierowałam kroki do naszego pokoju, aby zobaczyć jak trzyma się Sophie. Zawsze była silna, tryskała radością i optymizmem, ale te ostatnie dni totalnie ją przybiły. Przez te wszystkie lata odkąd się poznałyśmy, nie widziałam jej tak przygaszonej.
- Alice, zaczekaj! 
Przystanęłam i odwróciłam się. Andreas... Uśmiechnęłam się niemrawo i wydusiłam z siebie ciche: "hej"
- Mieliśmy razem gdzieś wyskoczyć. Pamiętasz? 
- Tak, tak, pamiętam.
- To co? Idziemy? - zapytał, posyłając mi uśmiech, który w Oberstdorfie prawie zwalił mnie z nóg.
- Ale tak teraz, zaraz?
- A na co czekać? - zaśmiał się.
- Daj mi dziesięć minut.
- Dobrze. Czekam w holu. 


* * *

Siedział przy jednym ze stolików w Rote Bar i przyglądał się zdjęciu na swoim telefonie - Kofler podający Rose woreczek z białym proszkiem. Uśmiechnął się lekko. Czuł bowiem, że ta sprawa zakończy się po jego myśli. Widząc jak blondynka powraca do stolika, szybko schował telefon do kieszeni.
- Przepraszam cię. Dzwoniła moja mama, musiałam odebrać - wytłumaczyła się. Posłał jej tylko uśmiech. Dobrze zdawał sobie sprawę, że nagłym rozmówcą Altenger był Kofler. - Na czym skończyliśmy?
- Może dokończymy naszą rozmowę w jakimś ustronniejszym miejscu? - zaoferował. 
- Co masz na myśli?
- Mój hotelowy pokój powinien być odpowiedni.
Droga do hotelu nie zajęła im długo. Zamówili czerwone wino i udali się do pokoju, który de facto Fettner dzielił z Koflerem. Rozmowa płynęła sprawnie, a cztery ściany hotelowego lokum co chwilę wypełniały się perlistym śmiechem blondynki. Nie zauważył nawet, kiedy zawartość jej kieliszka znalazła się na jego błękitnej koszuli i dżinsach.
- Przepraszam cię, Manuel. Zapiorę ci to, więc może nie pozostanie plama - oznajmiła, uśmiechając się przepraszająco. 
- Dam sobie radę. Wracam za sekundkę - oznajmił i zniknął za drzwiami łazienki. Szybko wyjęła telefon i wystukała krótką wiadomość. Schowała smartphone'a z powrotem i jednym zwinnym ruchem pozbyła się sukienki, pozostając jedynie w bieliźnie. Delikatnie rozmazała swoją krwistoczerwoną szminkę i potargała włosy.
- Zapowiada się ciekawie panie Fettner - szepnęła sama do siebie.


* * *


- Nie warto kończyć tak miło rozpoczętego wieczoru. Wszyscy zmyli się na karty do Krafta, więc zapraszam do mnie, obejrzymy coś. Co ty na to?
- Powinnam wrócić do Sophie. Nie czuła się najlepiej jak wychodziłam.
- Wzięła pewnie jakieś proszki i śpi. Nie daj się prosić - powiedział Andreas, robiąc minę smutnego szczeniaczka.
- No dobrze - zgodziłam się dla świętego spokoju. 
Otworzył drzwi i przepuszczając mnie w drzwiach, weszliśmy do środka.
Na jednym z łóżek siedziała ta blondynka, która wpadła na mnie kiedyś podczas konkursu. Widząc nas szybko przykryła się kołdrą. 
- Będziesz musiała mi jakoś wynagrodzić tą... Co ty... Alice?! - z łazienki wyszedł Manuel, prezentując się jedynie w samych bokserkach. Zaśmiałam się nerwowo, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy. - Alice...
- Chodźmy stąd Alice - powiedział Andreas, łapiąc mnie za rękę.
- Puść mnie! - krzyknęłam.
- Ale...
- Nie zbliżaj się do mnie Andreas! 
Szybko skierowałam się do swojego pokoju. Bezszelestnie otworzyłam drzwi i jak najciszej tylko się dało, położyłam się do łóżka. Moje policzki momentalnie stały się wilgotne. Wiedziałam, że ten Turniej Czterech Skoczni to zły pomysł. Wiedziałam, że nie powinnam wracać do przeszłości. Tak bardzo mnie zranił, obydwaj mnie zranili. Nie wybaczę im tego.




Bischofshofen,  06.01.2014 r.

- I jak Freund?
- Kilka sprawdzonych metod wujka Marinusa i Sevuś jak nowy! 
- Rozmawiał z Sophie?
- Eeeee... Już nad tym pracuję! - oznajmił Kraus i pobiegł w kierunku szatni. Naciągnęłam kaptur na głowę i skierowałam się w stronę jednego z sektorów.
- Alice, zaczekaj! - dobiegł mnie głos Manuela, ale mimo to szłam dalej. - Zaczekaj! Słyszysz? Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym rozmawiać - powiedziałam dobitnie, nie zatrzymując się.
- To, co zdarzyło się wczoraj to nie to, na co wyglądało - mówił, krocząc za mną. - Rose to była Koflera. Dogadali się, aby mi zaszkodzić. Chcieli mnie wpakować w narkotyki i doszczętnie zniszczyć to, co jest między nami.
Zatrzymałam się.
- Nie obchodzi mnie to. Jestem z Marinusem i tylko jego kocham. 
- Kłamiesz - powiedział dobitnie, spoglądając mi w oczy. Próbowałam zgrywać silną i najwyraźniej mi się udało, sądząc po jego minie. - A nasza rozmowa, sylwester? To dla ciebie nic nie znaczyło? - zapytał w wyrzutem.
- Udawałam. Rozumiesz? Udawałam. Marinus o wszystkim wiedział. Chciałam się na tobie odegrać. Chciałam, abyś cierpiał tak jak ja kilka lat temu. Jesteś dla mnie jedynie wspomnieniem z przeszłości.
- Ale...
- Nie kocham cię Manuel. Zrozum to i daj mi spokój!
Spojrzałam ostatni raz na niego i pobiegłam w stronę mojego miejsca. I chociaż obiecałam sobie, że już nigdy nie będę płakać przez żadnego faceta, łzy mimowolnie zaczęły spływać po moich policzkach. Przepłakałam cały konkurs, ściągając na siebie mnóstwo ciekawskich spojrzeń. Ostatni raz podciągnęłam nosem, kiedy wokół skoczni rozbrzmiał austriacki hymn i ruszyłam na poszukiwania Sophie. Mijając tłumek dziennikarzy wokół Schlierenzauera boleśnie się z kimś zderzyłam.
- O Ally! Dobrze, że na ciebie wpadam.
- O co chodzi Severin? - zapytałam zachrypniętym głosem.
- Stało się coś? - spojrzał na mnie uważnie, a ja pokiwałam tylko przecząco głową. - Bo wiesz... Wczoraj się trochę wygłupiłem, ale to tak ze szczęścia. Bardzo się cieszę, że Sophie jest w ciąży. Strasznie mi na niej zależy, no a teraz także na naszym maluszku. Myślisz, że jej się spodoba? - zapytał, wyciągając z torby malutki żółty kombinezon narciarski z napisem "Freund". - Nie sądziłem nawet, że w sklepiku z pamiątkami takie cuda mają. 
Momentalnie poczułam jak moje oczy znowu robią się wilgotne. Nie wierzyłam, że Niemca stać na takie słowa. Przytuliłam go mocno do siebie i odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że Sophie będzie szczęśliwa.
- Idź to niej - szepnęłam.
Odszedł, a ja obserwowałam jak zmierza w kierunku mojej przyjaciółki.
- Będą z niego ludzie - obok mnie pojawił się Kraus. Uśmiechnęłam się tylko, widząc jak Sophie tonie w uścisku Freunda. - Wracajmy do hotelu - szepnął Marinus, obejmując mnie ramieniem. 




Gdzieś pomiędzy Bischofshofen
a Innsbruckiem, 6.01.2014 r.

Siedział gdzieś z przodu autokaru, wpatrując się w ciemności za szybą. Nie mógł uwierzyć w to, co mu powiedziała. Przecież widział, jak reaguje na każde jego słowo, na każdy jego dotyk. Przecież sama przyznała, że go kocha. A teraz? Teraz wracał na kilka dni do domu zupełnie pozbawiony sensu życia. Łudził się, że te kilka wspólnych dni coś zmieni, że może spróbują coś razem stworzyć. Kochał ją, kochał ją jak wariat nieprzerwanie od pierwszego dnia, w którym ją spotkał. A ona? A ona najzwyczajniej w świecie perfidnie się na nim odegrała. Miała do tego prawo, ale ciągle nie mógł uwierzyć, że była w stanie coś takiego zrobić. Widział, jak zareagowała poprzedniego wieczora na Rose. Czuł, że zależy jej na nim. Udało mu się zdemaskować Koflera, nic nie stało na drodze do jego, do ich szczęścia. Jednak los bywa przewrotny, a ona już nigdy nie będzie jego.


* * *


Dotknął dłonią opuchniętej wargi. Buzowała w nim złość, złość do siebie, do Fettnera, do Morgensterna, do Rose, a nawet do Alice. Nic nie poszło po jego myśli. Wracał do domu nie z tarczą, a na tarczy. W tak beznadziejny sposób został zdemaskowany przez Manuela i Thomasa. I chociaż jego plan wydawał się idealny, to taki się nie okazał. Był pokonany. Stracił szacunek, przyjaźń i szansę na miłość. Z Alice już nie rozmawiał, bo nie miał o czym. Nie potrzebował jeszcze większego upokorzenia. Czuł się pusty. Spojrzał na przód pojazdu i zdał sobie sprawę, że nie tylko w jego życiu coś nieodwracalnie się skończyło. 



Monachium, 8.01.2014 r.

- Jest pani zdecydowana?
- Tak. Gdzie mam podpisać?






"Każda droga w pewnym miejscu się rozwidla.
Obieramy różne drogi myśląc, że kiedyś się spotkamy.
Widzisz jak ktoś coraz bardziej się oddala.
To nic... Jesteśmy dla siebie stworzeni. W końcu się spotkamy..."









_______________________________________________________________

I takim cudem, moje kochane, dobrnęłyśmy prawie do końca.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że strasznie Was zawiodłam z czasem,
ale naprawdę ostatnio było ciężko.

Postaram się, abyście na epilog nie musiały czekać tak długo 
jak na ósemkę. Miałam co prawda kilka wersji epilogu, 
ale już prawie jestem zdecydowana na jedną z nich.

Jak myślicie? Jak to się skończy?








niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 7: "Przerośnięta żaba mnie bije!!"


Innsbruck, 04.01.2014 r.

- Sprawdzaj.
- Boję się Ally - powiedziała Sophie.
- Sprawdzaj - ponagliłam ją. 
- Ty to zrób - popatrzyła na mnie ze strachem, ale widząc moją minę odpuściła. Zerknęła na test, a następnie przeniosła wzrok na instrukcję. Wypuściła ją z ręki i spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. - Jestem w ciąży Alice - szepnęła. - W CIĄŻY.
- To... To fantastycznie Sophie - krzyknęłam podekscytowana i przytuliłam ją mocno do siebie.
- Ja nie dam rady... Dopiero od kilku miesięcy jestem w kadrze... Dziecko wszystko pokrzyżuje... Nie poradzę sobie... - szeptała, a z oczu spływały jej łzy. 
- Dasz radę! Masz mnie, masz rodziców, masz... Zaraz! A kto właściwie jest ojcem? - zapytałam, a Sophie wybuchnęła jeszcze większym płaczem. Patrzyłam jak obraca w dłoniach test, a następnie rzuca go na podłogę. 
- Severin - powiedziała niemal bezgłośnie, a moje oczy przybrały rozmiar pięciocentówek. Serio? Aż tak jesteś naiwna Alice? To było oczywiste.
- Musisz z nim porozmawiać.
- Co?! Zwariowałaś? Nie mogę Ally - powiedziała, ponownie wybuchając płaczem. - Przecież to... Ja nie mogę... Stracę pracę... Przecież wiesz jak bardzo to kocham...
- W tej chwili musisz skupić się na tej małej istotce - oznajmiłam, pokazując palcem wskazującym na jej brzuch - i na tym, aby powiedzieć Freundowi. Zmajstrował ci dzidziusia, to niech o tym wie i lepiej żeby wziął sobie to do serca - zaznaczyłam, widząc jej niepewną minę. - Masz czas do końca turnieju. Inaczej sama mu powiem - zagroziłam. - A teraz idź doprowadzić się do porządku, bo zaraz wychodzimy.
Sophie posłusznie wstała z łóżka i wyszła do łazienki. 



* * *


- Pamiętasz jak nazywała się ta laska Koflera? Ta przed Mirjam? - zapytał Morgi, kiedy razem z Manuelem szli na skocznię.
- Chodzi ci o Michaelę? 
- Nie, nie! Szybciej była...
- Natalie - przerwał mu brunet.
- Natalie to ta szatynka? - zapytał, a tamten pokiwał twierdząco głową. - A blondynka?Pamiętam, że spotykał się z jakąś blondynką. 
- Pewnie ci chodzi o Paulę.
- Paula? Paula... To ta koleżanka Danieli? Nie ona...
- Ale po co ci to w ogóle? 
- Wczoraj widziałem jak rozmawia z jakąś dziewczyną. Mówił coś o jakiś zdjęciach, że ktoś jest skończony i...
- I? - ponaglił młodszego kolegę Manuel.
- Dał jej chyba narkotyki. 
- W co on się miesza? - zapytał brunet, ale Thomas pokiwał tylko bezradnie głową.
- Powiedziała swoje imię i nazwisko. Nie dosłyszałem dokładnie. Roxane? Rosalie? Rose? Nie wiem.
- Wysoka blondynka w niebieskim płaszczu? - wtrącił Fettner. 
- Tak - odparł Morgenstern, wbijając w kolegę pytające spojrzenie.
- O kurwa - zaklął cicho.
- Znasz ją? - zdziwił się blondyn.
- Rose Altenger. Mój nowy problem.


* * *

- Ale piździ - jęknął Wank, zapinając pod samą szyję kadrową kurtkę. 
- Ally, składam zażalenie na ten twój Innsbruck! - oburzył się Geiger.
- Na wiatr będziesz składał zażalenie, baranie?
- Pfff... Znalazł się mądrala za dolara! Ja skoczyłem siedem i pół metra dalej od ciebie, Waneczko skakajeczko! - odgryzł się Karl, wystawiając mu język.
- Odszczekaj to! 
- Bo co, Waneczko skakajeczko?! 
- Jak cię dorwę kurduplu, to ci nogi z dupy powyrywam! 
- Kurduplu?! O wypraszam sobie ty przerośnięta żabo! - wrzasnął Geiger, przez co oberwał od Wanka. - Auuuu! Przerośnięta żaba mnie bije!! 
- Popamiętasz mnie skrzypeczku! - krzyknął Wank i ruszył w pościg za Karlem.
- Jak dzieci - szepnęłam, kręcąc głową. 
- Cześć Alice - usłyszałam obok nieśmiały głos Lisy. 
- O cześć! - odpowiedziałam ciepło. - A gdzie twój synek?
- Matthäus został w domu z moją mamą. Strasznie zimno dzisiaj, nie chcę, aby znowu złapał jakąś infekcję. 
- Rozumiem. Strasznie się to dzisiaj wszystko przeciąga. Koszmarna pogoda - wyrzuciłam szybko, na co Lisa tylko mruknęła i zapadła między nami cisza.
- Bałam się tutaj trochę przychodzić - powiedziała cicho Lisa. - No wiesz... Co prawda wyjaśniłyśmy sobie wszystko ostatnio, ale...
- To nieważne Lis. Było, minęło. Nie wracajmy do tego. Zachowujmy się... Yyy... Normalnie - uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. 
- Następnym razem powyrywam mu te rude kudły! - usłyszałam obok siebie zirytowany głos Wanka. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. - O Karla, szuje zdradziecką chodzi - wyjaśnił. - Ja... Ja nie będę ci... Eee... To znaczy wam przeszkadzał.
- Nie przeszkadzasz Andi. To jest Lisa Scheirich. Lisa to jest Andreas Wank. 
- Eee... Miło mi cię poznać - wyciągnął dłoń w kierunku Austriaczki. O mamo! On się rumieni! Pierwszy raz od ponad tygodnia zauważyłam, że Wank się rumieni.
- Mi również - szepnęła cicho Lisa, ujmując jego dłoń. 
- O co może chodzić Sophie? Jakaś dziwna jest - ni stąd ni zowąd zjawił się obok nas Freund. No jeszcze jeden do niańczenia! 
- Co się stało Severin? - zapytałam zachrypniętym głosem. 
- Jak co? Sophie się stała. Chodzi jakaś dziwna, rozkojarzona. Werner ją chyba z piętnaście minut przez krótkofalówkę wołał. A jak mnie zobaczyła to prawie się rozpłakała i uciekła - westchnął. 
- Tak działasz na kobiety Sevi - zaśmiał się Wank, posyłając Lisie jeden ze swoich firmowych uśmiechów.
- Błagam cię Ally, pogadaj z nią - powiedział ze smutkiem i odszedł. 
- Mogę cię Lis na chwile zostawić w towarzystwie tego tu? - wskazałam na Wanka.
- Ejj! Ja mam imię! 
- Tak, oczywiście. Idź jak musisz.
Zostawiłam Lisę z Andreasem i poszłam szukać Sophie. Stała koło szatni razem z serwisantem.
- Cześć. Mogę cię prosić na słówko Sophie? - bez słowa oddaliłyśmy się kawałek. - Co się z tobą dzieje? Strasznie rozkojarzona jesteś.
- A ty na moim miejscu nie byłabyś? Oj Alice... Ja jestem w ciąży - szepnęła, uwalniając skrywane pod powiekami łzy. Szybko przytuliłam ją do siebie.
- Ćśśś... Severin się o ciebie martwi.
- See... Severin?
- Mówił, że się rozpłakałaś na jego widok i uciekłaś. Słuchaj Sophie, musisz z nim koniecznie pogadać. To dorosły facet, musi ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Jak nie, to ja już z nim sobie inaczej porozmawiam. 
- Mogę na chwilę porwać Sophie? - pojawił się obok nas Schuster.
- Tak, tak - odpowiedziałam i ruszyłam w kierunku Lisy.
- Hej Ally! 
O nie! Jeszcze jego brakowało.
- Cześć Andreas.
- Masz chwilę?
- W zasadzie to zostawiłam koleżankę w towarzystwie Wanka i wracam właśnie do niej.
- Przejdę do sedna. Może wybralibyśmy się gdzieś? Innsbruck odpada, bo dzisiaj wyjeżdżamy, ale Bischofshofen?
- Przemyślę to i dam ci znać. Na razie.
Uff... Szybko poszło Alice!
- Nie zanudziła cię ta przerośnięta żaba? - zapytałam, pojawiając się przy Lisie i Andreasie.
- Nie - odpowiedziała uradowana, a Wank posłał mi zawistne spojrzenie.
- Foch forever Ally! 

Pierwsza seria pomimo wielu przerw dobiegła końca. Zdecydowano o nie rozgrywaniu drugiej. Tak więc pierwszą rundę, a zarazem konkurs wygrał Anssi Koivuranta, drugi był Simon Ammann, a trzeci Kamil Stoch. 
Pożegnałam się z Sophie i razem z niemiecką drużyną wróciliśmy do hotelu.


* * *

- Jesteś pewny, że chodzi o ciebie? - zapytał Morgenstern.
- A tobie Morgi to się nie wydaje podejrzane? Przypadkiem poznaję Rose, oferuje mi spotkanie, na które niechętnie się zgadzam. Potem słyszysz jej rozmowę z Koflerem. Myślisz, że jak mówiła, że to będzie jego ostatni konkurs, to kogo miała na myśli? I jeszcze te narkotyki... - Manuel ukrył twarz w dłoniach.
- Spotkali się po latach. Może... No nie wiem...
- Widzisz? Wszystko układa się w logiczną całość. Pójdziemy na spotkanie, podrzuci mi dragi, a potem mnie wyda. Alex by mnie chyba zabił, gdyby się dowiedział, że miałem znowu coś wspólnego z narkotykami. 
- Nie rozumiem, co Andi chce przez to ugrać - oznajmił Thomas, sięgając po łyk Red Bulla.
- To oczywiste, że chodzi mu o Alice. Najpierw ten nos, potem ta akcja w Ga-Pa.
- Chce się odegrać i ją zdobyć! 
- Traktuje ją jak jakąś rzecz! Nie mogę mu na to pozwolić. Pomożesz mi Thomas? 
- Nie wiem jeszcze jak, ale możesz na mnie liczyć Manu.


* * *

Spakowałam wszystkie swoje rzeczy do walizki, zostawiając tylko laptopa, aby móc przejrzeć pocztę. Zalogowałam się, a w skrzynce czekał na mnie mejl od szefa.

"Szanowna pani Weißenberg,

Chciałbym poinformować panią, że filia naszego wydawnictwa w Londynie poszukuje kogoś na stanowisko asystenta redaktora naczelnego. Posada ta została przyznana pani Louise Schultz, jednak z przyczyn osobistych zmuszona była odmówić. 
Londyńska filia Adlon poszukuje osoby młodej i kreatywnej, dlatego zarekomendowałem panią na to stanowisko.
Zapraszam panią w środę o 11 na spotkanie. Omówimy szczegóły.
Liczę, że podejmie pani tą posadę. 

Florian Schmidt,
Redaktor naczelny Adlon Germany"

Z lekkim oszołomieniem schowałam laptopa do walizki. Ja w Londynie? To naprawdę świetna propozycja. Wreszcie mogłabym się realizować zawodowo. Tylko co z Sophie? Przecież nie mogę jej teraz zostawić samej. Będę musiała z nią o tym porozmawiać. 

- Hej Ally - z zadumy wyrwało mnie pojawienie się Marinusa w naszym pokoju. - Spakowana?
- Mhmm.. - mruknęłam. 
- Co wam wszystkim dzisiaj jest, co?
- Wszystkim?
- Ty jesteś jakaś nieobecna, a Sophie to w ogóle jakby na innej planecie była.
- Sophie ma teraz trudny czas, a ja przed chwilą dowiedziałam się o propozycji pracy w Londynie - wyjaśniłam.
- Uuu.. W Londynie... To chyba dobrze?
- No dobrze, ale nie mów na razie nikomu. 
- Nie ma sprawy Ally, ale trzeba to uczcić. Opić to nie mamy jak, ale może jakiś spacer? Do odjazdu do Bischofshofen mamy trochę czasu, a mnie i tak się straszliwie nudzi - zaoferował, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób.
- Daj mi chwileczkę - poprosiłam i zniknęłam za drzwiami łazienki. Związałam włosy w koka, poprawiłam makijaż i wyszłam z powrotem. Zobaczyłam, że Marinus uważnie się czemuś przygląda. O cholera! Test ciążowy Sophie...






_______________________________________________________

I jest siódemeczka ;D
Coraz bliżej do końca. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Ewentualnie dwa rozdziały jak mnie wena poniesie ;D

Przy okazji zachęcam Was do czytania mojej nowej historii

Małe oderwanie od skoków :)

I jest także nowy rozdział u Bartka

:)









czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 6: "A może ty w ciąży jesteś?"


Innsbruck, 02.01.2014 r.

A więc Innsbruck... Tu wszystko się zaczęło i praktycznie tu wszystko się skończyło...
Bus reprezentacji Niemiec zatrzymał się przed hotelem Zillertal. Wysiadłam i zabrawszy swoje rzeczy, udałam się razem z Sophie do środka. Trener Schuster rozdał nam klucze, więc czym prędzej pobiegłyśmy do naszego pokoju.
- Strasznie blada jesteś. Dobrze się czujesz? - zapytałam, widząc jak Sophie od razu po zdjęciu kurtki kładzie się na łóżko.
- Chyba się czymś zatrułam... - odpowiedziała.
- Czy to aby nie trzyma cię tak po sylwestrze? 
- No coś ty... Wypiłam tylko jednego drinka.
- Wychodzę na spacer. Dasz sobie radę? Mów, a zostanę z tobą.
- Jeszcze nie umieram Ally - zaśmiała się. - Ale jakby coś to zadzwonię. 
Ucałowałam ją w policzek i wyszłam z pokoju.

Szłam przed siebie, napawając się pięknem miasteczka, a wiatr rozwiewał na wszystkie strony moje włosy. Przez te lata tak wszystko się tutaj zmieniło. Szare kamienice zyskały nowe życie, a te, które przed laty zachwycały pięknością, zaczęły niszczeć, a wokół okien pojawiały się wyraźne pęknięcia. Czułam do siebie żal, że tak dawno mnie tutaj nie było, bo właśnie w tym tyrolskim miasteczku mogłam naprawdę poczuć, że żyję. Ale jak mogłam tutaj żyć, mając świadomość tego, co się stało? Jak mogłam żyć, będąc blisko osób, które tak bardzo mnie zraniły?
Starówka. Nogi same mnie tam poniosły. Przystanęłam na chwilę, przymykając oczy. Czułam pod powiekami zbierające się łzy. Kochasz to miejsce Alice... Bądź silna! Ciesz się chwilą.
Otworzyłam oczy, poprawiłam niesfornie opadający na twarz kosmyk włosów i rozejrzałam się dookoła. Widok Alp zachwycał wszystkich. Zarówno mieszkańców, jak i turystów chętnie odwiedzających to miasto. 
Do moich nozdrzy dotarł zapach cynamonu i jabłek. Spojrzałam w lewo i ujrzałam duży napis "Rossa Caffe". Uśmiechnęłam się pod nosem i weszłam do lokalu, który niegdyś serwował najlepszą szarlotkę w całym Innsbrucku. Nic się tutaj nie zmieniło. Te same kolory ścian i mebli, kącik dla dzieci, nawet ten sam dzwoneczek nad drzwiami informujący o przybyciu gości. Zdjęłam kurtkę, wieszając ją na wieszaku i usiadłam za stolikiem przy oknie. Przed laty zawsze tu przychodziłam po szkole. Nieraz przesiadywałyśmy tu z Lisą całe zimowe popołudnia. 
- Dzień dobry. Co podać? - zapytała kelnerka. 
- Dzień dobry. Poproszę kawę z mlekiem i szarlotkę - odpowiedziałam i zaczęłam wodzić wzrokiem po kawiarni. Mój wzrok zatrzymał się na zgrabnej szatynce kucającej przy kilkuletnim ciemnowłosym chłopcu. Wydawała mi się znajoma, a kiedy odwróciła się w moją stronę, nie miałam już żadnych wątpliwości. To była Lisa, Lisa Scheirich. Przyglądała mi się przez chwilę, a potem posłała w moją stronę nieśmiały uśmiech. Zmieniła się. Jej twarz wyglądała na przemęczoną, a zielone oczy straciły dawny blask. Z zamyślenia wyrwał mnie głos kelnerki, która przyniosła moje zamówienie.
Wzięłam kawałek ciasta do ust. Było przepyszne. Smakowało dokładnie tak jak kiedyś.
- Witaj Alice - usłyszałam niepewny głos szatynki, która usiadła naprzeciw mnie. Uśmiechnęłam się krzywo, oblizując łyżeczkę i odłożyłam ją na talerzyk. - Popatrz... Ile to już lat...
- Ile lat od czego? Od moich dziewiętnastych urodzin, kiedy bez żadnych skrupułów zaciągnęłaś do łóżka mojego chłopaka?
- Alice, proszę, porozmawiaj ze mną.
- Mamy o czym? Chcesz zapytać, czy kogoś mam? Może znowu byś mi go odbiła, udając moją najlepszą przyjaciółkę, co?
- Rozumiem, że jesteś na mnie wściekła. Masz do tego prawo, ale pozwól mi cię przeprosić... Przynajmniej pozwól mi spróbować.
Nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na nią przelotnie i wzięłam łyk kawy. 
- Wtedy nie doszło do niczego więcej... Ja wiem, że to nie jest wytłumaczenie, ale to prawda. Nie wiem jak to się stało, nie chciałam tego... - mówiła z zaszklonymi oczami. - Byłam pijana, dzień wcześniej rzucił mnie Patrick... Ja naprawdę nie wiem jak to się stało. Nie chciałam tego, nie chciałam stracić jedynej przyjaciółki - powiedziała i na dobre się rozpłakała.
Chwyciłam ją delikatnie za dłoń, która spoczywała na stoliku. 
- Nie możesz pokutować całe życie... Nadal mam do ciebie żal, ale muszę, obydwie musimy zacząć żyć normalnie. To było kiedyś, w innym życiu - uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. 
- Wiem, że nie będziemy znowu przyjaciółkami, ale nie chcę tracić z tobą kontaktu. Dopiero, kiedy wyjechałaś do Niemiec, zrozumiałam, że oprócz ciebie tak właściwie nie mam nikogo. Nawet nie wiesz jak cholernie było mi ciężko - przyznała, spoglądając na kącik dla dzieci.
- Czy... Czy to twój syn?
- Tak - odpowiedziała. - To Matthäus. Ma prawie sześć lat. 
- Przepraszam, że pytam, ale kto jest jego ojcem? 
- Bastiana poznałam kiedyś w klubie. Zaczęliśmy się spotykać i tak wyszło, że wpadliśmy. Myślałam, że mnie zostawi, ale on ucieszył się, że będziemy mieli dziecko. Sielanka, co nie? - uśmiechnęła się ponuro. - Jak byłam w połowie ósmego miesiąca, on zmarł. Zaćpał się, dasz wiarę? Nie wiedziałam, że bierze. To wszystko spadło na mnie tak nagle. Matthäus urodził się za wcześnie.
- Przynajmniej masz kogoś... - powiedziałam, wskazując na bawiącego się chłopczyka. Lisa przymknęła powieki.
- Matthäus jest chory. Ma zespół Di George’a.
- Zespół Di George’a? Co to jest? - zapytałam, bo nigdy nie słyszałam o takiej chorobie.
- To poważna choroba genetyczna. Przez nią jego serce i nerki nie pracują prawidłowo. Ma problemy z koncentracją. Nauczył się mówić dopiero jak skończył cztery lata. Bardzo często łapie wszelakie infekcje. Jest naprawdę ciężko. Manuel mi ogromnie pomaga. 
- Manuel? - zdziwiłam się.
- Tak. W dużym stopniu stara się finansować leczenie Matthäusa. Opłaca turnusy rehabilitacyjne. Ta choroba przyczynia się też do reumatoidalnego zapalenia stawów. Manu obecnie jest moim jedynym przyjacielem. Na niego i na rodziców zawsze mogę liczyć.
Spojrzałam na chłopca. W zasadzie niczym nie różnił się od innych brzdąców bawiących się obok niego. Był może trochę mniej ruchliwy, wydawał się spokojniejszy. Ponownie przeniosłam wzrok na Lisę. Ukradkiem wycierała łzy spływające po policzkach. 
-Ja... Ja nie wiedziałam... - wydukałam z siebie, nie wiedząc co powiedzieć. 
Poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej. Było mi jej żal. Życie spłatało jej figla. Moje życie w porównaniu z jej to sielanka. Błądzę pomiędzy uczuciem do Manuela a czymś, co mogłabym poczuć do Andreasa. Cały czas oglądam się w tył, nie zważając na to, co dzieje się teraz. Przez lata roztrząsam tą głupią sytuację. Ludzie się zmieniają, świat się zmienia, a ja nadal czuję ogromny żal, a zarazem i obrzydzenie na wspomnienie o tym, co się stało. Czas zakończyć tamten rozdział.
- A ty właściwie co robisz w Innsbrucku? Przyjechałaś do rodziny? - zapytała.
- Nie. Moja koleżanka pracuje w niemieckiej kadrze skoczków i zaproponowała mi wyjazd na Turniej Czterech Skoczni.
- Pewnie spotkałaś się z...
- Tak, spotkałam się z Manuelem. 
- Nadal...
- Tak, nadal go kocham - przerwałam dawnej przyjaciółce.
- Wiesz, że... Nie, chyba nie powinnam o tym mówić.
- Jak zaczęłaś to dokończ Lis - nalegałam. Zdrobnienie, którego użyłam, spowodowało lekkie zdziwienie na jej twarzy.
- Po tym, co się stało, ty wyjechałaś do Monachium, a ja odsunęłam się od Manuela i przez jakiś czas naprawdę nie miałam pojęcia, co się z nim działo. Kiedyś spotkałam jego brata Nicolasa i powiedział mi, że... Że Manuel przedawkował heroinę. Szybko zawieźli go do szpitala, więc na szczęście nic poważnego się nie stało. Nikt o tym nie wie Alice. Tylko jego rodzice i bracia, teraz też ty.
Byłam zdruzgotana. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego nic mi nie powiedział?
- Wiesz Alice, my się już będziemy zbierać - powiedziała Lisa, spoglądając na zegarek. - Mamy za chwilę wizytę u lekarza w tej przychodni obok.
Wygrzebałam w torebce skrawek kartki i napisałam na niej swój numer.
- Ja też nie chcę tracić kontaktu. Z Innsbrucka wyjeżdżam w sobotę po konkursie. Zadzwoń, może się jeszcze spotkamy? - podałam szatynce kartkę ze swoim numerem.
- To wiele dla mnie znaczy Alice - uśmiechnęła się do mnie serdecznie. Wstałam, założyłam kurtkę i uregulowałam rachunek.
- To do zobaczenia - zwróciłam się jeszcze do Lisy i wyszłam z kawiarni. 
Szłam powoli w kierunku hotelu. W mojej głowie toczyła się bitwa myśli. Spotkanie z Lisą wywróciło wszystko do góry nogami.



* * *


- Notujesz Sophie? - odezwał się Schuster.
- Tak... Moim zdaniem Kraus powinien popracować na wybiciem. Jest zbyt słabe - powiedziała blondynka, wskazując na nagranie skoku odtwarzane na laptopie. 
- Masz rację. Zapisz.
- Richarda trzeba wysłać na badania. Ta jego kostka ciągle sprawia mu ból. 
- Masz rację. Przyłapałem go ostatnio jak zwijał się z bólu, kiedy krzywo stanął - poparł ją Stefan. 
- Freitag na badania! Zapisać! Dzisiaj po obiedzie jeszcze trening siłowy, - powiedział Werner, spoglądając na zegarek - a jutro już na skoczni i kwalifikacje. 
- Kawki? - odezwał się Stefan, wchodząc do pokoju z czterema kubkami.
Sophie momentalnie poczuła jak śniadanie zjedzone jeszcze w Ga-Pa podjeżdża jej do gardła.
- Ja już pójdę, słabo się czuję - powiedziała i wstała od stolika.
- Jesteś blada jak ściana. Może zjedz coś, hmm? - zaniepokoił się Christian. 
- Zjem coś, odpocznę i będę jak nowa. Cześć.
Szybko wybiegła z pokoju szkoleniowców i wróciła do swojego. Pędem wpadła do łazienki i oparłszy się o muszlę klozetową, zwróciła dzisiejsze śniadanie. Wstała i przemyła twarz zimną wodą. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
- Jesteś Sophie? - zawołała Alice.
- W ła...
Nie dokończyła. Znowu zachciało jej się wymiotować, więc szybko powróciła do poprzednio zajmowanej pozycji.
- Co z tobą?- zaniepokojona Alice wpadła do pomieszczenia.
- Chyba serio się czymś strułam - odpowiedziała Sophie, podnosząc się z śnieżnobiałych kafelek. Ponownie przemyła twarz, wróciła do pokoju i położyła się na łóżku. - Od rana mnie mdli. 
Alice wyjęła ze swojej walizki jakieś rzeczy i udała się do łazienki.
- A może ty w ciąży jesteś? - zapytała, wychylając głowę zza framugi. 
- W ciąży? W jakiej ciąży? Zwariowałaś? 
Zaśmiała się tylko i zamknęła za sobą drzwi.
- A może jednak nie zwariowała? - przeszło jej przez myśl, kiedy przypominała sobie drugi konkurs w Titise-Neustadt, a właściwie noc po nim.
- O nie... - szepnęła, ukrywając twarz w poduszce. 



Innsbruck, 03.01.2014 r.

Za dwadzieścia minut miały rozpocząć się kwalifikacje. Przed chwilą skończyły się oficjalne treningi. Andreas po pierwszym skoku mógł czuć się zadowolony. Zajął bowiem trzecie miejsce. W drugim trafił na niekorzystny wiatr, ale odległość i tak nie była najgorsza. 
Poprawił kaptur na głowie i schował dłonie do kieszeni kurtki. Temperatura w Innsbrucku spadła dzisiaj poniżej zera, a w ogrzaniu się nie pomagała nawet ciepła kadrowa kurtka. Stał za kontenerem gospodarczym już dobre dziesięć minut, a blondynka nadal się nie pojawiała. Już miał odejść, kiedy usłyszał jej melodyjny głos.
- Widzę, że ci zależy na niej Kofi.
- Jakby mi nie zależało nie robił bym tego - odpowiedział, odwracając się do niej. Poprawiała szalik, uśmiechając się zawadiacko. Niebieski płaszczyk idealnie podkreślał jej nienaganną figurę i długie nogi. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy w Bischofshofen cztery lata temu, kiedy poznał ją w jednym z tamtejszych pub'ów. Od razu mu się spodobała. A kiedy poznali się bliżej, wiedział, że zyskał bratnią duszę. Byli tacy sami. Oboje dążyli do wyznaczonych celów, niekiedy po trupach. Kiedy byli razem, czuli, że mają cały świat u swoich stóp. Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy. On poznał Natalie, jej w głowie zawrócił blondyn o imieniu Martin. W końcu byli tacy sami... Nie potrafili żyć długo z jedną i tą samą osobą.
- Twoja rybka złapała haczyk - powiedziała tajemniczo. - Masz to?
Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej malutki woreczek z białym proszkiem. 
- Pamiętaj, zdjęcia i to - oznajmił i podał jej woreczek. Schowała go do torebki i uśmiechnęła się do niego cwanie. - Już jest skończony. Mam nadzieję, że to dzisiaj załatwisz?
- Dzisiaj? Daj mi trochę czasu.
- Jutro już wyjeżdżamy do Bischofshofen. 
- To będzie jego ostatni konkurs - powiedziała pewnie, zbliżając się do Koflera. - Inaczej nie nazywam się Rose Altenger - do jego uszu dotarł perlisty śmiech blondynki, która zniknęła mu z oczu. 
Wypuścił powietrze z ust, powodując mały obłoczek pary i nieświadomy tego, że ktoś słyszał jego rozmowę z blondynką, ruszył w kierunku szatni. 



* * *

Chociaż nad miastem zbierały się czarne chmury, kwalifikacje przebiegały dosyć sprawnie.
Mocno zacisnęłam kciuki, kiedy na belce pojawił się Manuel. Wciąż w głowie miałam słowa Lisy. Postanowiłam, że porozmawiam z nim o wszystkim. Kiedyś w końcu trzeba się zebrać na szczerość. Kiedy wylądował, byłam zadowolona. Odległość, którą uzyskał, gwarantowała mu udział w konkursie. Spojrzałam na skocznię. Bergisel zachwycała o każdej porze roku i o każdej porze dnia. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy przypomniałam sobie, jak Manuel zaprosił mnie randkę do kawiarni, która była na szczycie skoczni. Był z niej najpiękniejszy widok na panoramę Innsbrucka. Właśnie dzięki takim wspomnieniom moje serce rwało się do tego, aby zaryzykować, aby spróbować ponownie zbliżyć się do Manuela. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos spikera informujący o tym, że na belce pojawił się Andreas Kofler. W idealnym momencie wybił się z progu, przybrał nienaganną sylwetkę w locie i wylądował na 118 metrze. Uśmiechnął się i pomachał do widowni. 
Po Andreasie swoje skoki oddało jeszcze kilku skoczków. Ostatecznie kwalifikacje wygrał Anders Fannamel przed drugim Diethartem i trzecim Loitzlem. Na czwartym miejscu uplasował się Marinus. 
- Cała siódemka w konkursie. Super, co nie? - odezwałam się do przyjaciółki, kiedy znalazła się obok mnie.
- Mhmm... - mruknęła.
- Ejj... Co jest Sophie? 
- Ja chyba jednak jestem w tej ciąży Ally...







_________________________________________________________

Jest i szósteczka :)
Pojawił się wątek Sophie. Trochę go ubarwiłam, a co! :D
Jest też co nieco o Rose.
Jak myślicie, kto przyłapał Koflera i Rose podczas rozmowy?

Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)


Zapraszam też do Iwony 


BUZIAKI :*